O mnie

W życiu trzeba walczyć o to,co się kocha, ale nie za wszelką cenę. Nie za cenę samego siebie. Kochać innych można tylko wtedy, kiedy najpierw pokocha się samego siebie. Największe szczęście w życiu to kochać i być kochanym.

wtorek, 28 listopada 2017

Nie ma przypadków

Od dawna już powtarzam to zdanie,jak jakąś mantrę.
Czasami mówimy "przypadkiem usłyszałam, przypadkiem poznałam, przypadkiem...,przypadkiem...przypadkiem..." A ja jestem święcie przekonana już od dawna, że w życiu nie ma przypadków. Każdy człowiek, którego poznajemy, który jest stawiany na naszej życiowej drodze; każda sytuacja, w której uczestniczymy albo której świadkiem jesteśmy  - to wszystko to nic innego,jak lekcje! Myślę, że nie przypadkiem też usłyszałam o GreenWays i nie przypadkiem mam okazję poznawać Kogoś, kogo tak naprawdę znam już ponad 2 lata. Nie przypadkiem też wczoraj trafiłam na fantastyczne spotkanie Zielonego Stołu i poznałam mnóstwo ciekawych osób.
Wczorajszy dzień, który wydał się zupełnie przegrany, za sprawą GreenWays-ów zakończył się wyśmienicie, z wielkim uśmiechem a do domu zabrałam kolejne wiadro pozytywnej energii
i dobrych myśli. To, czego się na tym spotkaniu dowiedziałam to jedno (może będzie to temat kolejnego wpisu), ale to, kogo tam spotkałam to znacznie ważniejsze. Ludzie, którzy już na pierwszy rzut oka tryskali energią, choć niektórzy z nich byli na nogach dłużej niż 48h 😃
Jeszcze spotkanie się nie zaczęło, siedziałam sobie cichutko na wybranym miejscu a tu nagle "Cześć, Paula jestem..." :D Za chwilę słyszę :
-A ja to bym sobie tam chciała usiąść :) Obracam się bo znajomy głos i znajoma mi dobrze już roześmiana twarz :)
-No to zapraszam, miejsca jest sporo :)
-Ah, wiedziałam, gdzie przyjść!
Sama nie wiem kiedy minęły te 2h dzielenia się różnymi doświadczeniami zarówno tymi naukowymi, jak i życiowymi. Pod koniec bolał mnie już brzuch. Ale...nie od czego innego,jak od śmiechu :)) Żałowałam, że spotkanie w barce tak szybko się skończyło.
A może to dopiero początek?

Czy to przypadek, że akurat w momencie jednej z największych zmian natrafiłam na Zieloną Anię, jej projekt i greenwaysową przygodę? Nie sądzę.
Dzisiaj powiedziałam do mojej Mamy, która niezbyt jeszcze jest przekonana do Zielonego Pana:
-Wiesz, mamo? Nawet jeśli ten jęczmień miałby nic nie robić, ale dzięki niemu mogę poznawać takich wartościowych ludzi to wchodzę w to!



piątek, 24 listopada 2017

Poświęcenie

Kiedyś w ogóle nie miałam pasji...
 Dzisiaj jestem uzależniona od sportu, judo i od ludzi, którzy ten sport przede mną otwierają! Miłością do aktywności fizycznej wszelkiego rodzaju zaraził mnie mój Brat.
Patrząc i śledząc jego poczynania, jak walczył o swoje marzenia postanowiłam też o siebie powalczyć. Tak właśnie zaczęłam biegać, stawiać pierwsze kroki na tatami, w zawodach biegowych, na siłowni, boksie aż doszło do tego, że bez sportu, ruchu ciężko mi funkcjonować i ludziom, ktorzy ze mną żyją na codzień też 😝
Ale droga do odkrycia tej pasji wiązała się z wieloma przeszkodami. Przede wszystkim z tym, że ciągle trzeba było coś poświęcać. Najwięcej to czasu. Poza tym wiele innych przyjemności trzeba było zrzucić na dalszy plan. Systematyka i wytrwałość doprowadziły mnie do tego momentu, w którym jestem teraz. To nie jest łatwe, kiedy stoisz przed wyborem spotkania z przyjaciółmi a pójściem na jedyny w tygodniu trening, bo wiesz, że potem nie znajdziesz czasu. Wybierasz, decydujesz i ponosisz konsekwencje. Ciągłe życie na walizkach, dojazdy, rozjazdy ( brzmi conajmniej jakbym była w reprezentacji) , wieczne wybory i wewnętrzna walka, ale też ludzie, którzy mi wciąż dopingują - to jest to,co buduje i wzmacnia moją pasję. A najpiekniejsze uczucie jest wtedy, kiedy po półtoragodzinnym treningu, siłowej "dogrzewce" wszyscy wychodzą z hali a ja skacze po tatami, jak mały źrebak. Po czym napotykam wzrok śmiejącego się Trenera zdający się pytać "Wszyscy zdrowi? :P" a ja odpowiadam: Mało mi, poćwiczyłabym jeszcze!

Dla pasji w pewnym momencie trzeba wiele poświęcić, ale warto,bo możesz zyskać o wiele więcej - wewnętrzną równowagę.



- Co Kinga, mało Ci?
- Mało mi!
- O matko! Co Ty musialaś wypić...? 😝
- Tylko jęczmienia!



* Dziękuję Robertowi, że zaraził mnie sportową chorobą 
i Panu M. za zrozumienie i cierpliwość do mnie i mojej pasji oraz za ciągły doping. Jestem prawdziwą szczęściarą! 😘😘😘


czwartek, 23 listopada 2017

Tokui waza, czyli w czym jesteś dobry

Na piątkowym treningu uświadomiłam sobie jedną rzecz, że zbyt często skupiam się na tym, czego jeszcze nie potrafię niż na tym, co na prawdę mi wychodzi. Kiedy Trener zapowiedział, że "dzisiaj poćwiczymy osoto  -gari to aż podskoczyłam z radości. Zerknęłam na Pana Jęczmienia, który czekał cierpliwie na parapecie i pomyślałam "Oj, Stary, przydasz się dzisiaj!" :)
Tak, osoto-gari jest zdecydowanie moją ulubioną techniką i w niej czuję się mocna. Może dlatego, że zwyczajnie "mi siadła". Judo ma to do siebie (nie tylko judo), że żeby się nauczyć pewnych ruchów to trzeba powtarzać je setki i tysiące razy. I tak nie zawsze wychodzą. Nawet komuś, kto ćwiczy już kilka lat. Jeśli się czegoś nie powtarza to nie wejdzie i tyle. A jeśli coś po raz setny Ci nie wychodzi to pojawia się taka pokusa zniechęcenia. Trzeba ją szybko przezwyciężyć, uzbroić się w cierpliwość i kolejną dawkę pokory, że przecież nie we wszystkim musisz być dobry. Trener często mi powtarza
"Do każdego wyzwania musisz podejść z psychiką mistrza. A psychika mistrza mówi: jestem dobry i wygram to. Tylko z takim podejściem można faktycznie wygrać." W przeciwnym razie przegrywasz na starcie. W życiu też tak jest, że chcielibyśmy, by wszystko nam wychodziło. Rzadko kiedy porażka działa na nas motywująco. A przecież większa satysfakcja jest wtedy, kiedy nasz wysiłek prowadzi do zwycięstwa a nie wtedy, kiedy sukces mamy pod nosem. Co to za frajda? Grunt,  żeby każdy z nas odnalazł to, w czym jest dobry i pielęgnował to. Podejmował nowe wyzwania, ale nie zniechęcał się porażkami. Wyciągał wnioski i cięgle się starał być lepszym człowiekiem.





*********

Mój związek z Panem Jęczmieniem trwa i rozwija się stopniowo :) Jak pierwszy raz poczułam jego zapach to mnie odrzuciło , a teraz otwieram pudełko i  myślę "nawet całkiem ładny ten zapach, taki naturalny" :)  Mam więcej energii, lepiej śpię, nie potrzebuję kawy - jak na początek to chyba nieźle? ;)

                                                       
                                                             Moc zielonych składników...
...do śniadania
                                                   
                                      
    
....i na trening :)
                                        

sobota, 18 listopada 2017

Zielonego początki

Od kilku dni mam nowego Towarzysza. Nazywa się Pan Jęczmień. Pochodzi od GreenWays-ów, a dokładnie to z Utah gdzie sobie rośnie i dojrzewa, a potem jest ścinany i suszony w specjalnych warunkach. Jest cały zielony! Serio! Nawet smak ma zielony, bo zupełnie nie wiem, jak go określić.  O zapachu już nie wspomnę...haha! :D  Po pierwszym posmakowaniu pomyślałam, że chyba oszalałam, że będę to pić! Pierwsze 150 ml (bo tyle wskazuje etykieta na opakowaniu) sączyłam przez...30 minut, a moim marzeniem było, by shaker stał się już pusty. Uff! Jakoś poszło. Na drugi dzień rano posłuchałam rady Zielonej Doradczyni, by spróbować z sokiem pomarańczowym. No dobra, to próbujemy. Hmm...smak dużo lepszy. Ok. Trzecia porcja juz poszła na luziku. Soczek świeżo wyciskany z pomarańczy stał się moim i Pan Jęczmienia negocjatorem. I tak już się próbujemy któryś raz z kolei i coraz bardziej nas do siebie ciągnie. A to przy wieczornym relaksie, a to przy delektowaniu się "Wołaniem w górach". Wczoraj nawet zaprosiłam go na tatami, by poznał judo. Zamiast wody, w grę wkroczył Zielony Pan. Judocy na jego widok lekko się dziwili "Co Ty to masz takie zielone?" - Jęczmień? -Dobry? -Niezbyt, ale da się przyzwyczaić! :)
Dziś zamiast kawy z samego rana wypiłam Pana Jęczmienia :D Z niecierpliwością czekałam na jakieś turbulencje żołądkowe, ale ku mojemu zdziwieniu nic takiego nie miało miejsca. Tak więc widzicie, nie wszystko,co na pierwszy rzut oka źle wygląda, czy też źle pachnie musi być równie złe. Są inne pozytywne aspekty zaproszenia Jęczmienia do współpracy. Np. to, że nie odczuwam tak bardzo głodu. Normalnie między głównymi posiłkami zawsze szukam jakichś przekąsek, albo, co gorsza, słodyczy! Teraz jakoś mniej odczuwam taką potrzebę. Zobaczymy,jak dalej rozwinie się ta nasza "relacja". Na pewno będę tu na bieżąco o tym pisać, bo aż sama jestem ciekawa.


                                  

piątek, 17 listopada 2017

Wojownik

Na początek zahaczę o bardzo wzruszający mnie wątek, ponieważ dzisiaj jest szczególny dzień -  Światowy Dzień Wcześniaka. Każdy, kto mnie zna wie, że mam niesamowitą słabość do dzieci. Za każdym razem kiedy myślę i słyszę o wcześniakach wzruszam się do łez i nie potrafię wyjść z podziwu. Nieraz oglądam różne filmiki z dziedziny neonatologii, gdzie widzę,jak w inkubatorach leżą Wojownicy, których waga nie przekracza wagi paczki cukru! Jak one to robią? Skąd w takim maleńkich istotach tak potężna wola walki?  Gdzie w nich ta siła się mieści? Gdzie te wszystkie prawa ludzkiej fizjologii mówiące, że dziecko rodzące się z wagą 400,500,600 g nie ma prawa przeżyć i poradzić sobie w nowym środowisku? Wielokrotnie rodzice tych istot słyszą "Ono nie przeżyje, nie poradzi sobie, przygotujcie się na najgorsze" a wtedy te dzieci,jak na złość i na przekór wszystkim teorią walczą jeszcze bardziej! A potem? "To jest Dziecko-Cud". Ono żyje, raczkuje, siedzi, chodzi, rozwija się...czasami wolniej, czasami na poziomie swoich rówieśników. Ale żyje.
Wiadomo,że wśród tych Wojowników nie wszystkie mają tyle szczęścia, ale jakaś część tak! A wtedy się zastanawiam tylko nad jednym? Jeżeli nauka i technika medycyny są tak mądre, że wszystko da się "zaplanować", nawet życie najmniejszych i najbardziej bezbronnych, to co z takimi dziećmi, które te plany zaburzają i wbrew wszelkim teorią wychodzą na prostą, choć już dawno postawiono na nich krzyżyk?
Wiadomo, że każdy z tych Małych Wojowników potrzebuje wsparcia. Bez odpowiedniego sprzętu, aparatury nie wygrają, ale nie wygrają też bez odpowiedniej opieki, troski i miłości tych, którzy nam nimi czuwają. Wojownicy nr 2 - Strażnicy życia, których nie należy omijać! Co czują, kiedy słyszą jedne z najgorszych możliwych słów, jakie rodzic może usłyszeć? Ile muszą mieć w sobie siły, by jednak się nie poddawać i podjąć ostatnią próbę? 
W taki dzień, jak dzisiaj myślę o tych wszystkich maluchach, które znam (czy to osobiście, czy z opowieści), które miały się nie narodzić a narodziły się. Które miały nie żyć, a żyją. Które miały się nie rozwijać, a rozwijają się i dają dowody na to, że warto wierzyć i walczyć do końca!







wtorek, 14 listopada 2017

Oddech odwagi

W końcu zaczynam swobodnie oddychać. Dosłownie.
Po wielkich zdrowotnych bojach mój organizm wraca do formy.
Już się dogadujemy. Przestałam się bać.

Idą zmiany, a jak wiadomo zmiany są dobre. Zawsze przynoszą coś nowego, nieoczekiwanego.
Przed zmianą też warto złapać chwilę wytchnienia. Doświadczyliśmy jej na wspólnym weekendzie, kiedy nie trzeba było wiele planować, by spędzić cudowny czas.
Wystarczyły serdeczne twarze, powiew jesienny, gorąca herbata, ciepłe kapcie i rozmowa, by ten weekend można było nazwać "niepowtarzalnym".
Jak to niewiele potrzeba do szczęścia! Tak naprawdę potrzeba tylko odwagi, by ruszyć z miejsca przed siebie! Przestać narzekać, że mi źle, że niewygodnie, że wszystko na około denerwuje, że tu czegoś brakuje, że tam jakaś pustka... Trzeba się odważyć ruszyć z miejsca i coś zmienić!
Chcielibyśmy zmieniać świat, ludzi, z którymi ten świat dzielimy, ale czy myślimy o sobie? O tym,że to właśnie od siebie te zmiany trzeba rozpocząć? Musimy przestać się ciągle usprawiedliwiać i szukać wymówek. Musimy w końcu ruszyć z miejsca!
Nieraz rozmawiam z ludźmi, którzy przeszli w życiu więcej, niżby ludzki mózg sobie mógł wyobrazić. Uciekali z całym swoim dobytkiem, albo i bez niego. Stawali na głowie, by chronić siebie i swoich najbliższych. Z różnym skutkiem. Ale nigdy się nie poddali. Nigdy nie powiedzieli "nie chce mi się, niech zrobi to ktoś inny". Mimo zmęczenia, piachu w oczach szli do przodu. Jak nie mogli iść o własnych siłach to się czołgali, ale nigdy nie stanęli w miejscu, Niektórzy z nich stali nad przepaścią z wyciągniętą nogą do przodu. Dzielił ich moment,by się poddać i przegrać walkę. Ale nie zrobili tego. Nigdy się nie poddali! Walczą do tej pory, choć los nie jest dla nich łaskawy. Wbrew wszystkiemu zakładają szczęśliwe rodziny, wychowują wspaniałe dzieci, są mistrzami organizacji i logiki. Zachwycam się! Zachwycam się tymi, którzy mają odwagę!

Odwagą dla mnie znaczy podejmować ryzyko. Stanąć do walki, mimo niewiary w siebie i swoje siły.
Stanąć do randorii, twarzą w twarz, ale nie z tym najsłabszym...tylko z tym mocniejszym! Odwaga znaczy walczyć do samego końca. Tego przede wszystkim nauczył mnie sport i moje judo :)



czwartek, 9 listopada 2017

Perfekcja czy sukces?

Jeszcze do niedawna łapałam się na tym,że porównuję się do innych.
"Ona ma lepszy czas na półmaratonie a biega przecież krócej ode mnie"
"On bez problemu robi soei nage, a ja tyle się męczę i wciąż mi nie wychodzi"
"Ona tak dobrze wszystko ogarnia, choć ma męża, dzieci, mnóstwo obowiązków"
"No to dlaczego, do cholery, mnie się nie udaje?"

Przestałam tak myśleć w momencie, kiedy usłyszałam na szkoleniu jedno zdanie:
Nie skupiaj się na perfekcji, ale na swoich małych postępach! A potem jeszcze po moim pierwszym Półmaratonie Mustanga: Dzięki za udostępnianie "liczników" Endomondo, bo zmotywowałaś mnie tym samym,by wrócić do biegania :)

Te dwa zdania zmieniły moje myślenie. Po pierwsze,że perfekcyjna nigdy nie będę a po drugie: jeżeli wśród 99-ciu na 100 obserwatorów i krytyków tego,co robię znajdzie się choćby jedna, której mogę w jakikolwiek pomóc to to naprawdę ma sens:) Zaczęłam koncentrować się na tym, co udaje mi się zrobić. Codziennie odnosimy swoje małe sukcesy.
Może sukcesem jest to,że wstajesz o 6.00 rano, by zrobić dziecku śniadanie do szkoły, choć masz wolny dzień i chciałabyś się wyspać?
A możę to,że po ciężkim dniu w pracy, kiedy masz ochotę rzucić wszystkim i przykryć się kołdrą, motywujesz się na chociażby 20-minutowy trening?
Może dla kogoś sukcesem będzie, że w końcu otworzył książkę, która od pół roku czekała na półce i prosiła się o przeczytanie?
Sukcesem może być też uśmiechnięcie się do osoby, którą masz w tym momencie ochotę udusić;
do pani w sklepie o 6.30, kiedy "łaskę Ci robi" sprzedając drożdżówkę z naburmuszoną miną?

Dla mnie sukcesem jest to,że codziennie mam odwagę robić coś nowego i to,że nigdy się nie poddaję. Nawet, kiedy wyczerpię limit "sposobów" na dobre życie, zawsze znajdzie się coś albo Ktoś, kto przywraca mi wiarę w to,że to, co robię i jaka jestem ma sens.
A wtedy spowrotem mi się chcę :)




środa, 8 listopada 2017

Łam schematy!

-To Twój blog?
-Tak.
-A czemu tego nie pociągnęłaś dalej?
- Hmm...

Pomyślałam dzisiaj "czemu by nie wrócić?" Wracam. Inna już. Nie ta nastolatka, czy dwudziestolatka, która nie wie czego chce, mota się i wszystko dogłębnie analizuje. Już nie. Przeczytajcie sami!*


* To jest blog, który powstał ponad 6 lat temu, kiedy byłam na zupełnie innym etapie życia, miałam nieco inne poglądy, inaczej przeżywałam dane sytuacje, inne emocje we mnie siedziały. 

Myślałam, żeby większość tych postów usunąć, bo moglibyście paść ze śmiechu, ale z drugiej strony...dlaczego mama to robić? Przecież to cała ja. Moje życie. Część mnie.
Teraz jestem inna. Rozwinęłam się, zmieniłam. Mimo wszystko część mnie została taka sam i są rzeczy, które nie zmieniły się ani trochę.

Zmiana z "il mio posto" do moje randori nie jest przypadkowa. Swoje miejsce już znalazłam. Wiem, kim jestem i coc chcę robić. Teraz trwam w moim randori - w judo nazywamy tak formę treningu służącą doskonaleniu technik walki.

W życiu nazywam tak  każdą moją walkę. Tę wewnętrzną i zewnętrzną.  

Ciężko opisać dwa lata, które minęły. Tak, właśnie, minęły i nie ma do nich powrotu. Na całe szczęście, ale i nie koniecznie. Z perspektywy czasu widzę sens całych tych "lat plagi egipskiej".
Wiele się zmieniło. Nie zmieniło się tylko jedno - to,że wciąż walczę o to,co kocham!

Kilka lat temu skończyłam z powodzeniem studia. Mam za sobą prawie 3 lata stażu jako pielęgniarka instrumentariuszka. Przez ten czas pracowałam z najlepszymi. Wiele się nauczyłam i w dziedzinie zawodowej, ale też i takiej ludzkiej - życiowej :)
Dziewiętnaście miesięcy temu pojawił się w moim życiu Człowiek, który jest do tej pory i zmienia każdy mój dzień. Koloruje krok po kroku, systematycznie i bardzo intensywnie.
Człowiek, z którym prawie 4 miesiące temu podjęliśmy decyzję, że "Tak!". Pan M.
Ironia losu,że ciągle M. przewija się w tym moim życiu emocjonalnym, męsko-damskim?
Widocznie tak. Nie jest mi źle. Wręcz przeciwnie, jest mi bardzo dobrze. Lepiej, niż kiedykolwiek.
Życie z Panem M. wcale nie zamknęło ani nie zabarykadowało drzwi do moich pasji. Nadal, choć z mniejszą intensywnością biegam, ciągle też  trenuje moje ukochane judo i wciąż szukam wytchnienia na górskich szczytach.

2 lata temu zapadła we mnie decyzja, że zadbam o siebie samą. Bo jeśli sama siebie nie pokocham to nikogo innego pokochać mi się nie uda. Wbrew wszystkiemu, na przekór różnym piętrzącym się trudnościom postanowiłam zawalczyć o samą siebie, swoje życie, swoje pasje, swoje emocje, pragnienia i marzenia. Nawet te najmniejsze. Przestałam odkładać życie "na później". Zaczęłam żyć
( w miarę możliwości) " tu i teraz". Postanowiłam otaczać się ludźmi pozytywnymi, którzy  zarażać mnie będą swoją energią życiową. Którzy mają odwagę łamać schematy, ryzykować i próbować różnych rzeczy. Którzy "biegają" za szczęściem i spełnieniem. Tak, tymi, którzy sa w tym niezwykle uparci i pokazują innym, że tak można i nawet trzeba!
Przestałam aż tak bardzo narzekać na brak czasu, pogubione relacje, utracone szanse, ale zaczęłam wykorzystywać okazje do zrobienia czegoś nowego. Szukałam czasu nawet tam, gdzie go zupełnie nie miałam. Bywało, że rezygnowałam ze swoich spraw, by spotkać się z tymi, za którymi tęskniłam.
I wiecie co?
Udało się! Po pewnym czasie osiągnęłam to, o czym zawsze marzyłam: Bóg i rodzina są dla mnie najważniejsi, znalazłam swoją pasję, poznałam fantastycznych ludzi, którzy udowodnili mi, że mam swoją, niepowtarzalną wartość. Że każdy taką właśnie ma. Niezależnie od tego,co robi, kim jest, za kogo się uważa, jaki zawód wykonuje, czy jest gruby czy fit,wysoki czy niski, głośny czy cichutki. Czy jest zawsze na przodzie, czy raczej chowa się w tyle. Każdy z nas ma swoją niepowtarzalną wartość! Teraz nie muszę już sobie tego udowadniać, bo wiem, że tak jest! Te 2 przeszło lata mi to właśnie uświadomiły.

Wniosek z dzisiejszego dnia?
Ludzie, którzy łamią schematy, wychodzą poza szereg, mają odwagę, by ryzykować, spełniać marzenia wbrew wszystkiemu i temu, co mówią i sądzą ludzi są wytykani palcami, ośmieszani i uważani za nienormalnych. To nic, że żyją naprawdę! Wykorzystują tym samym każdy dzień swojego życia. Ważne jest to, że robią INACZEJ a ludzie mają o czym gadać. Tylko nie widzą jednej, podstawowej kwesti: To właśnie ci NIENORMALNI są szczęśliwi naprawdę.


Łamcie schematy, bądźcie sobą, bo tylko tak wygracie swoje życie.


Dziękuję Ani za nową inspirację.