O mnie

W życiu trzeba walczyć o to,co się kocha, ale nie za wszelką cenę. Nie za cenę samego siebie. Kochać innych można tylko wtedy, kiedy najpierw pokocha się samego siebie. Największe szczęście w życiu to kochać i być kochanym.

sobota, 27 stycznia 2018

Jesteś silniejszy, niż myślisz.

Przychodzą takie dni, że zatrzymuję się z kubkiem gorącej herbaty w ręku, przykryta kocem i przypatruje się na całe moje życie, odkąd je pamiętam. Kiedyś wszystko dogłębnie analizowałam,a teraz tylko wspominam i myślę, ile lekcji w życiu już przerobiłam a ile jeszcze przede mną :)
Wspominam, przeglądam i nadziwić się nie mogę, jak to wszystko niesamowicie się potoczyło. Jak mi Pan Bóg to życia ułożył. W chwilach, których kiedyś totalnie nie rozumiałam, wściekałam się i myślałam "no, po cholerę to wszystko?!" teraz odkrywam prawdziwą mądrość! Mądrość mijającego czasu i tego,czego po drodze się nauczyłam. Jeszcze dwa lata temu przyjęłam na klatę fakt, że to co najpiękniejsze pewnie już za mną. Wręcz się z tym pogodziłam. Miałam wtedy dwa wyjścia: albo zakopać się pod kołdrą, zamknąć w czterech ścianach i ciągle rozpaczać, jak to mi nie jest źle, zamknąć się na świat i robić minimum, albo...wyjść do ludzi, otworzyć się na świat, wyciągnąć wnioski i zacząć żyć naprawdę! Mój Brat W. powiedział mi kiedyś bardzo mądre zdanie, przy okazji, kiedy zrobiłam jakąś głupotę i stukałam się w głowę, jaka to jestem nienormalna. Powiedział wtedy: i co się przejmujesz? Pomyśl, że jesteś o jedną sytuację mądrzejsza.  Więc przeprosiłam się z sobą samą, a potem ze światem, który mnie przytłoczył, z doświadczeniami, które musiałam spakować do swojego życiowego plecaka. I tak sobie ten plecak niosę , co rusz to wpada do niego coś nowego. Co jakiś czas przystaję, uśmiecham się szeroko, serce zaczyna mi szybciej bić, do oczu napływają łzy wzruszenia, a wszystko przez to, bo dociera do mnie,że przez te wszystkie kryzysy i gorsze chwile staje się coraz mocniejsza. To trochę tak,jak z treningiem. Jeżeli regularnie ćwiczysz to po pewnym czasie dziwisz się, że nagle coś nie stanowi dla Ciebie już takiego problemu jak kiedyś. W życiu jest dokładnie tak samo! Przychodzi mi teraz na usta jeden tekst, który wypowiedział Rocky Balboa:

" Powiem ci coś, co sam dobrze wiesz. Świat to nie samo słoneczko i tęcze. To podłe i okrutne miejsce i nieważne, jaki z ciebie twardziel, powali cię na kolana i tak przytrzyma, jeśli na to pozwolisz. Ty, ja ani nikt inny nie bije tak mocno, jak życie. Ale nie chodzi o to, jak mocno bijesz. Chodzi o to, jak mocno możesz oberwać i ciągle przeć do przodu. Ile możesz znieść i ciągle przeć do przodu. Tak się zwycięża!"




Nie ważne, ile razy upadasz i jak nisko, ale ważne jest to, o ile silniejszy wstajesz, i o ile więcej jesteś w stanie znieść.

Nie uwierzyłabym w to wszystko pewnie, gdyby nie M., który stanął na mojej drodze zupełnie niespodziewanie i w zupełnie nieoczekiwanym momencie mojego życia. Mam wrażenie, że tamtego stycznia rozpoczął się nowy rozdział mojego życia, który trwa do tej pory <3

środa, 24 stycznia 2018

Ryzyko.

Nie dalej, jak jeszcze 1,5 (no może 2)  miesiąca temu patrzyłam z daleka na najlepszych i najsilniejszych, którzy wspinali się 4,5 nad ziemię o dwóch rękach przy ewentualnej pomocy dwóch nóg i myślałam "Też bym tak chciała, tylko jak to zrobić?" . Próbować! Próbować do skutku! Tak właśnie było. Próbowałam. Najpierw podciągnęłam się raptem dwa razy, potem do 1/3, później do połowy. Dwa czy trzy razy udało mi się wspiąć tak wysoko, że brakło mi dwóch podciągnięć do "szczytu". Mimo wielkiego wsparcia z "dołu" niestety, ale nie udało się. Tydzień temu...tydzień temu nadszedł moment, kiedy stanęłam pod tym 4,5 -metrowym sznurkiem i powiedziałam "wyjdę na górę, choćbym miała potem nie ruszyć rękami". I wyszłam. Na samiutką górę. Na dole słyszałam okrzyki gratulacji i brawa, co najmniej takie, jakbym wspięła się na najwyższy szczyt świata. To był mój szczyt. Szczyt, o którym miesiąc temu jeszcze tylko marzyłam i którego innym judokom zazdrościłam. Gdybym nie spróbowałam raz, drugi, piąty....piętnasty i dwudziesty czwarty to nie dotknęłabym tego czarnego punktu na linie, który oznacza jej górny koniec.

Próbować znaczy ryzykować. A ten, kto nie ryzykuje - nie pije szampana!

Sport otworzył mi drogę szeroko pojętego ryzyka. Od typowo sportowego,jak np Mustangi, aż po ryzyko podejmowania niektórych znajomości.
Judo otworzyło mnie na świat!
Dało mi pewność siebie, którą wcześniej pochowaną miałam w kieszeniach na dnie babcinego płaszcza ubieranego tylko "od święta". Dało mi wspaniałych ludzi, którzy teraz są moją drugą rodziną :) I nie boję się tutaj użyć tego określenia, bo za każdym razem, jak wchodzę z nimi na tatami to czuje, jakbyśmy byli rodziną. Judo dało mi też odwagę do podejmowania przeróżnych wyzwań ale i do selekcji tego, nad czym warto skupić swoje siły a co warto zwyczajnie odpuścić. Tak, trzeba mieć odwagę, żeby niekiedy powiedzieć "Dość, koniec!"

Gdyby nie to, że 4,5 roku temu zaryzykowałam i za namową Brata poszłam na pierwszy trening, moje życie potoczyłoby się inaczej. Nie jestem pewna, czy byłaby to dobra droga. 
Dzisiaj wiem, że ta jest najlepsza :)



Judo,to nie tylko sport. To styl życia. 

piątek, 12 stycznia 2018

Od kontuzji ... po przyjaźń

W końcu.
W ciągu całotygodniowej kosmicznej gonitwy w końcu uczknęłam chwilkę. Dzisiejszy wpis chciałabym zadedykować Osobie, którą poznałam kilka już lat temu. Połączyło nas judo i ...przeprost kolana :) Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że rehabilitacja zamieni się w taką przyjaźń. Przecież na początku, jak przyszła na matę, to ciężko nam się było polubić. Dopiero moja kontuzja wszystko zmieniła. Krok po kroku, spotkanie po spotkaniu, rozmowa po rozmowie dotarłyśmy do tego punktu, w jakim jesteśmy teraz. Dotarłyśmy do momentu, którym o północy orientuję się, że zapomniałam hiperważnej szczepionki z mieszkania, a Ona pisze "jedziemy teraz", za 10 minut przyjeżdża pod mój dom i jedzie ze mną prawie 60 km tylko po to, żebym nie musiała zwlekać się i jechać sama przed świtem. Mało tego, kiedy wsiadam do samochodu twarz promienieje najjaśniejszym uśmiechem, cała skacze z radości, bo znowu może w jakiś sposób pomóc i wykorzystać pożytecznie czas. Dziewczyna-Anioł. Na imię Jej Kasia. Serce ma na dłoni. Dla bliskich oddałaby je w całości. Człowiek, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Nauczyła  mnie, jak nie bać się życia. Pokazała mi, ile świat ma do zaoferowania. To dzięki Niej odnalazłam w sobie odwagę do walki o swoje najmniejsze marzenia. Do wykorzystywania tego, co już mam, żeby osiągnąć to, co bym chciała. Dla Niej nie ma nic nadzwyczajnego, żeby spakować się i jechać pół nocy tylko po to,żeby zamoczyć nogi w morzu i na plaży zjeść razem śniadanie. Może też przyjechać późnych wieczorem, zabrać mnie na wegaburgery, zawieźć nad jezioro oddalone o 60 km ,żeby zobaczyć zachód Słońca i wrócić spowrotem do domu. Wpadnie na 10 min na szybką herbatę, rozweseli cały mój dom i wraca do siebie, mimo, że przepracowała tego dnia pewnie z 20h! Choćby miała zawalony dzień od rana do późnej nocy to i tak znajdzie chwilę, żeby można było razem posiedzieć. Mijają 4 lata, odkąd się poznałyśmy, ale mam wrażenie, że znamy się od dziecka. Tyle chwil już za nami, tyle lekcji, doświadczeń. Za nami najgorsze 1,5h w życiu. Za nami najlepsze akcje wyjazdowe, spontany, spotkania. Tyle słów wypowiedzianych i nie, bo czasami rozumiemy się bez słów.  . Człowiek o największym sercu! Była, kiedy zostałam sama. Była, kiedy innym zabrakło czasu. Przyszła, kiedy cały mój świat legł w gruzach. Jest cały czas. Jak trzeba to strzeli mnie w łeb i opieprzy z góry na dół, a innym razem ,jeśli zajdzie taka potrzeba to przejedzie kolejne 40 km tylko po to, żeby mnie przytulić i powiedzieć "jak dobrze, że jesteś". Kiedy odnosimy sukcesy to razem się z tego cieszymy. Kiedy jest na źle to nie musimy za dużo gadać - wystarczy zwyczajna obecność. Kiedy tracimy power i motywację mobilizujemy siebie nawazajem. Zna Ją już większość mojej rodziny.  Moja Mama nawet Ją już zadoptowała. Wielu pomogła, wielu uratowała stawy, mięśnie i kości. Wielu oddała już swoje ogromne serce. Czasami się zastanawiam, ile jeszcze kryje w sobie tajemnic i ciepła i ile jeszcze przygód przed nami? :)

Dzisiaj chcę Jej za to wszystko tutaj podziękować. Ten poniedziałek po raz kolejny pokazał mi, jak bardzo możemy na sobie polegać. Bo to wszystko działa też w drugą stronę.

Kasia, dziękuję! <3

Teraz nowy rok, nowe wzywania, przeprowadzka i rewolucja życiowa. Wiem, że ze wszystkim dasz sobie świetnie radę, a to,co teraz wydaje Ci się trudne szybko okaże się prostszym niż myślałaś! :)


Spontaniczny Hel 2017

Każdemu z Was życzę choćby jednej Takiej Przyjaciółki albo jednego Takiego Przyjaciela.

środa, 3 stycznia 2018

Prawda

Lubię prawdę.
Nawet jeśli nie jest ona wcale łatwa. A może nawet tym bardziej ją wtedy lubię.
Zawsze szanowałam w ludziach szczerość i upatrywałam ją sobie na podium moich życiowych wartości i cech ludzkich.
Nie jest wcale proste, kiedy ktoś mówi jedno zdanie, które wywraca Twój pogląd na sytuację, życie, zachowanie do góry nogami. Kiedy okazuje się, że to co myślałaś wcale nie jest drogą  do osiągnięcia celu. Nie jest żadną drogą. Dobrze jest mieć obok siebie Ludzi, którzy nie będą tylko Cię głaskać po głowie, współczuć Ci i kiwać twierdząco głową na wszystko,co mówisz i myślisz. Warto mieć Ludzi, którzy czasami tym Twoim światem wstrząsną tak mocno, że polecą Ci łzy, ale w środku poczujesz, że ktoś może w końcu rozgryzł, rozmiękczył to,co takie twarde i oporne.
A co jeśli cel na ten rok, którego tak szukam, może to wyzwanie leży właśnie w tym miejscu? Miejscu tak niewygodnym, z tyloma barierami do pokonania, z tyloma "ale", z tyloma różnymi przeciwnościami...miejsce tak zupełnie "nie po drodze". Może to więcej niż maraton astmatyka?

Lubię prawdę. Nawet, jak boli.
Jest oczyszczająca (myślę, że tak samo, jak GreenWays-owe cuda) i bywa najczęściej jedynym skutecznym rozwiązaniem.

Dziękuję Komuś za wczorajszą inspirującą rozmowę, za szczerość i za prawdę 😊

Trudniejsze od usłyszanej prawdy jest stanięcie w prawdzie przed sobą samym...
(Szpiglasowy Wierch 2016)