O mnie

W życiu trzeba walczyć o to,co się kocha, ale nie za wszelką cenę. Nie za cenę samego siebie. Kochać innych można tylko wtedy, kiedy najpierw pokocha się samego siebie. Największe szczęście w życiu to kochać i być kochanym.

piątek, 8 czerwca 2018

4.00 nad ranem, jajko mocy i kolejne przygody "na szlaku"

Jakiś czas temu postanowiłyśmy, że zrobimy kiedyś górski trip z noclegiem. Co prawda wtedy miałyśmy na myśli Tatry, ale ostatecznie padło na przepiękny czerwony szlak dużo bliżej, w bardziej cichym i od-ludnionym miejscu :)
"Jedziemy o 4.00, bo chcę zobaczyć wschód Słońca przynajmniej" - bez wahania decyzję podjęła Mama, która była naszym głównym kierowcą i jedynym, któremu chciało się wstać o 3.00 tylko po to, żeby nas zawieźć do "początku", do Krościenka. Właśnie tam zaczyna się nasza friendsowa przygoda. Ruszyłyśmy czerwonym szlaku w stronę Lubania. Ciągle tylko słyszałam "czeka nas przerąbana trasa,ale damy radę spokojnie. To tylko 4,5h". I potem śmiałyśmy się w głos :D Podejście na Lubań wypruło z nas pierwsze pokłady sił. Na szczęście Mama zapakowała nam...jajko mocy! Jajko mocy + pomidory śliwkowe za oszukańcze 5 zł (!!!) zdały egzamin na 6! Śniadanie z widokiem na dopiero co budzące się miasto i Tatry - niezwykłe! Szlak wiódł nas po stromych zboczach, wertepach, powalonych drzewach wśród roju (!!!) przebrzydłych muszysk! Po 4,5h dotarłyśmy na szczyt! "Chodź na wieżę, odpoczniemy, zdrzemniemy się i pójdziemy dalej" Nic z tego! Mrówki, które akurat miały sezon godowy nie pozwoliły nam ani zjeść przy nich drugiego śniadania, ani tymbardziej odpocząć. Nawet nie pozwoliły nam przy sobie usiąść. No trudno, zeszłyśmy na dół, zasnęłyśmy w blasku Słońca, które co jakiś czas przykrywały delikatne chmurki. Po drzemce czas ruszać dalej. Jeszcze jakieś 2,5h marszu i będziemy na noclegu. Miałyśmy bardzo dobry czas. Tak dobry, że nigdzie nie musiałyśmy się spieszyć. Zaczęły nas straszyć czarne kłęby chmur zbierające się nad naszymi głowami i tak sraszyły i straszyły. No i na tym się skończyło. Ciągle wyczekiwałyśmy tego deszczu i burz, które tak skrupulatnie wszystkie portale pogodowe zapowiadały między godziną 14. a 16. Nic nie było. Zdążyłyśmy dotrzeć na nocleg, wykąpać się, ogarnąć zagrodę i ani kropla deszczu nie spadła. Padłyśmy. Na całe 13h snu! Rano obudziłyśmy się gotowe na kolejny dzień przygody. Śniadanie, bułki na drogę, rozplanowanie jedzenia na podróż, szybkie pakowanie, żegnamy się z gospodarzami i idziemy dalej. Przed nami Przełęcz Knurowska, Kiczora (!) i ukochany Turbacz. Znowu prognozy: deszcze i burze od godziny 11.00. Dziwne, bo nas ciągle tylko straszyło. Wiedziałyśmy, że to Opatrzność, bo niemożliwe, żeby z tych czrnych chmur w środku lasu nie spadła ani kropla deszczu i nie wytrysnęła ani jedna błyskawica! Grzmiało z jednej i z drugiej strony, ale tylko tyle. Aż przekroczyłyśmy próg schroniska na Turbaczu i wtedy....lunęło z całej siły. Ile wody w górze, tyle się wylało. Przymusowa godzinna przerwa. Na ławce ? Wśród łumu przemoczonych turystów? A gdzieżby?! Wybrałyśmy miejscówę w kuchni pod  stołem :D Zajadając się szarlotką, drożdżowym no i Snikersem!!!Po godzinie kontynuowałyśmy szlak. Mniej więcej w połowie złapał nas deszcz, znowu zaczęło grzmieć z prawej i lewej i nad nami. Skrawkiem oka szukałyśmy już jakiegoś schronu, ale koło nas same drzewa i krzaki. Szłyśmy nieustannie co by uciec przez nawałnicą. Przywitałyśmy w końcu miasto, asfalt a miasto przywitało nas...oberwaniem chmury. Istnym armagedonem! Po kilukdziesięciominutowej walce postanowiłyśmy wsiąść do MPK. A potem już tylko Szwagropol. Prawdę mówiąc chciałam, żeby ten szlak się nie kończył. Szłyśmy trochę w milczeniu, trochę w modlitwie, trochę w radości, trochę w zamyśleniu nad życiowymi rozterkami, trochę w różnicy zdań, ale ciągle w przyjaźni, która wzrastała z każdym nowym krokiem.  Choć nie udało mi się oderwać od myśli i spraw, to na pewno miała czas, żeby na spokojnie je przeanalizować i wyciągnąć kolejne wnioski na przyszłość.

"W naszej przyjaźni lubię to, że któraś rzuci jakiś temat, pomysł i dążymy, żeby to spełnić"

Przebyłyśmy ponad 40km, co przekłada się na ponad 70 000 kroków, kilkanaście nagranych klipów i ponad 100 uchwyconych na zdjęciach chwil. Z Mistrzem Mapy mogłabym zwiedzać każdy beskid :)
Dziękuję za niezapomnianą przygodę i za wolność! :)

Jajo mocy!





Widok m.in. na Gerlach i Łomnicę :)


Przede mną kolejny wyznaczony na ten rok cel. Przygotowania chwilowo przerwał antybiotyk, ale nie poddajemy się, ani ja, ani moje asicsy, ani nawet Garmin. Dzielnie walczymy i nawzajem się motywujemy. A ostatnio odkryłam nową siłę. Noszę ją na palcu od niespełna roku i codziennie przypomina mi, że mam o co walczyć. Więc, kiedy mam pokusę, żeby się poddać, klękam, patrzę na to cudo mieniące się pod światło mnóstwem kolorów i walczę dalej.