A życie przecież też składa się z lekcji. Ile dni - tyle lekcji, zadań do odrobienia, wyzwań itd.
Te lekcje szkolne od tych życiowych różni tylko to, że w życiu nie na każdą możemy się przygotować. A wtedy zaczyna się improwizacja i działanie na zasadzie metody "prób i błędów", szukanie sojuszników "z ławki", którzy coś podpowiedzą. Niekiedy zdarza się, że taki "sufler" się zjawia i daje wskazówki, ale często gęsto trzeba radzić sobie samemu i słuchać samego siebie. I kiedy zaczynasz słuchać samego siebie, to nagle otwierasz taką szafkę z podpisem "do poprawy". Każdy z nas znalazłby w sobie coś do poprawy, bo przecież ideałów na świecie nie ma. Chodzi o to, żeby w życiu z tej lekcji na lekcję stawać się coraz lepszym. Coraz lepszym dla siebie, dla Boga, dla drugiego człowieka. Ale żeby tak się mogło dziać, to należy wyznaczać sobie cele i stawiać czoła wyzwaniom. To, co do celu nas prowadzi to Bóg i silna wola. Jak Bogu nie zaufamy, to figę z makiem możemy. A silna wola? Ona jest, jak mięsień. Ciągle musimy ją ćwiczyć. Krok po kroku. Tak, jak zaczyna się uprawiać jakąkolwiek dziedzinę sportu. Najpierw technika a potem cała reszta. Techniki nie nauczysz się w dwa dni. Pamiętam, jak na którymś treningu judo dowiedziałam się o tym, że żeby jakiś ruch wszedł w tzw. "nawyk" to trzeba go powtórzyć przynajmniej 6000 razy !!! Jeśli zabierzemy się za judo od randorii, nie umiejąc podstawowych technik chociażby padania na tatami, to gips murowany. A nie tyle gips,co zniechęcenie i motywacja bliska zeru! Co zrobić, żeby "mięsień" ćwiczyć, ale z pożytkiem? Nikogo chyba już nie zdziw,jak powiem, że czasami biegam. Są fazy, kiedy biega mniej i fazy, kiedy biegam więcej. Ostatnio postanowiłam trochę zmienić tryb dnia, żeby jeszcze częściej znaleźć czas na bieganie, zwłaszcza, kiedy idę na popołudnie do pracy. Postanowiłam więc, że w takie dni będę biegać rano. Kto mnie zna, to ten wie, że ściągnąć mnie rano z łóżka, kiedy nie gonią mnie żadne pilne obowiązku graniczy z cudem. Nawstawałam się na studiach i mi przeszło :P Jeszcze jakiś czas temu zrobiłabym sobie postanowienie, że wstaję godzinę wcześniej, idę biegać min. 6 km, potem prysznic, śniadanie i do pracy. Skończyłoby się zapewne na tym, że wstałabym tę godzinę wcześniej i nawet poszłabym biegać, ale mój organizm buntowałby się i wystarczyłoby mu energii może na jakieś 3 km i to świńskim truchtem, co kompletnie by mnie zdemotywowało i poskutkowało tym, że następnym razem wyłączyłabym budzik i poszła spać dalej :D Dlatego tym razem rozłożyłam drogę do celu na poszczególne czynniki i moim sukcesem nie będzie od razu bieganie 6km, o 7 rano, ale te kroki:
1. Obudzę się i nie wyłączę budzika
2. Wstanę
3. Pójdę pobiegać
4. Pobiegam tyle, na ile będę w stanie, choćby miały być to 2 km
5. Mimo, że przebiegnę tylko 2 km to docenię swój wysiłek
6. Obudzę się i nie wyłączę budzika, wstanę, pójdę pobiegać 6 km i docenię siebie
Stopniowanie i osiąganie pojedynczych celów = motywacja i satysfakcja +100
ale
potrzebny jest jeszcze jeden warunek:
KONSEKWENTNOŚĆ w działaniu.
To działa! Słuchajcie, naprawdę to działa! Metoda kroków i Twoich własnych, małych sukcesów.
Tak samo działa to na innych płaszczyznach. Nie tylko na sportowej, ale nawet na międzyludzkiej...
Musimy od siebie wymagać, ale niech te wymagania nie przekraczają od razu naszych REALNYCH możliwości. Wsłuchujmy się w siebie, w swoje serducho.
Doceniajmy małe rzeczy i nasze małe sukcesy, bo to urośnie.
Prędzej, czy później.
Urośnie.
Nie obiecuję, że nie będzie bolało i nie będzie stromo i nie będziesz miał dość, ale obiecuję, że będziesz któregoś dnia z siebie dumny.
"Jeśli chcesz coś zmienić, to zacznij od siebie" - zdanie tak banalne i oklepane, a jakże mądre i ponadczasowe!
