O mnie

W życiu trzeba walczyć o to,co się kocha, ale nie za wszelką cenę. Nie za cenę samego siebie. Kochać innych można tylko wtedy, kiedy najpierw pokocha się samego siebie. Największe szczęście w życiu to kochać i być kochanym.

piątek, 27 kwietnia 2018

Nie żałuj!

Wczoraj nastąpił w moim życiu kolejny przełomowy moment (sporo ich ostatnio :D )
W pokoju stanęły dwa wory rzeczy kompletnie bezużytecznych,z których w przeciągu minionych dwóch lat praktycznie nie skorzystałam. Bez sentymentu wyrzucałam kolejne  przedmioty, które "miały się przydać" i się nie przydały. Uważam to za mój niebywały sukces. Wyrzucić coś bez sentymentu? No gdzie, Marian? Oszalałeś? "Przecież to się jeszcze przyda, i to też...i to..i jeszcze to.." Nie! Nic z tego już się nie przyda. Zróbmy miejsce na nowe! Nie powiem, że to zadanie było łatwe. Ani trochę! Zajęło kilka moich wolnych godzin, ale udało się. Nagle okazało się, że w tym pokoju jest jeszcze sporo miejsca!  Takie porządki zawsze oznaczały u mnie jakąś rewolucję: "No dobra, od dziś stajesz na nogi, bierzesz się w garść, bez sentymentów i łez!"
Zaskoczę Was, bo teraz nie ma żadnej rewolucji. Jedyne co, to czuję, że zmieniają mi się priorytety. Do niektórych spraw powoli zaczynam dorastać. Serce zaczyna dojrzewać mając solidny grunt innych bliskich mu serc. Przestaję się bać a coraz bardziej doceniam to,co jest , ze świadomością, że wystarczy chwila, by to wszystko, co jest tu na ziemi straciło swoje znaczenie. Nie  piszę tego z nastawieniem pesymistycznym, wręcz przeciwnie - pozytywnie. Na tle ostatnich wydarzeń, ludzkich historii, strat, chorób, życiowych tragedii uświadamiam sobie po raz kolejny, że każdego dnia powinnam doceniać to,co mam. A mam mnóstwo! Czasami wstyd, że o tym zapominam, nie zauważam, przechodzę w rutynę. Zamiast martwić się, że coś/kogoś mogę stracić, że coś może się skończyć, że to tylko na chwilę - dbam ze zdwojoną siłą, by nigdy nie powiedzieć sobie "żałuję, że  zrobiłam za mało". Przestaję w kółko rozpamiętywać pozrywane kontakty z ludźmi, zatracone przyjaźnie, spalone mosty. Biorę to na klatę. Dziękuję, że kiedyś ci wszyscy ludzie pojawili się na mojej drodze, że wzajemnie się ubogaciliśmy, że znaleźliśmy swoje własne ścieżki, nawet jeśli zupełnie się na nich wyminęliśmy. Jeszcze kilka miesięcy temu, pisząc to,co teraz, pewnie  wycierałabym nos i spocone od środka powieki. Ale nie dziś. Dzisiaj za każdą minioną chwilę jestem wdzięczna, przerzucam kartkę i... Dzięki temu mogę skupić swoją energię na zupełnie innych rozdziałach. Teraz tam mogę zapisywać nowe akapity. Choćby teraz, kiedy czekam z niecierpliwością na jeden z najbardziej wyczekiwanych ślubów A&R obserwując, jak wszystko krok po kroku układa się w jedną całość :) Za tydzień serce znów przyśpieszy swój rytm słuchając jak tych Dwoje złoży sobie obietnicę na resztę wspólnego życia.

Życie wielokrotnie wymaga od nas podejmowania ryzyka. Ryzyka szeroko pojętego. Dla każdego będzie miało ono inny wymiar i smak. Ale warto, żeby kiedyś nie stanąć przed lustrem i nie powiedzieć do siebie "żałuję, że nie wykorzystałam szansy". Na koniec przytoczę Wam fragment książki "Projekt - Szczęśliwy Dom", który ujął mnie do reszty:

"Prawda jest taka, że przywiązanie jest źródłem zarówno szczęścia, jak i nieszczęścia. Miłość - do ludzi, przedmiotów, miejsca, zwierzęcia, domu, czegokolwiek - naraża nas na ból utraty. Nie da się przed tym uciec. Możemy złagodzić ten ból, ograniczając lub nawet eliminując przywiązanie, ale zapłacimy za to pewną cenę."


Szpiglasowy Wierch, 2016

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Nieogar, który ogarnął. Zbuntowany krokodyl i nowa lekcja.

Minął marzec, bardzo intensywny i bardzo dobry. I choć trochę siebie w nim zatraciłam dla spraw Ważniejszych to bardzo się z niego cieszę. Na wszystkie wydarzenia,które miały miejsce w tamtym miesiącu. Tyle radości, zaskakiwań, dobrych spotkań, organizacji niespodzianek, przygotowań do Triduum, EDK i wiele innych :) Marzec też przyniósł mi nowe wyzwanie. Dlaczego wyzwanie?
Wyobraźcie sobie, że na studiach byłam wiecznym Nieogarem. Dziewczyny ode mnie z grupy z pewnością by to potwierdziły :) Ciągle musiałam dopytywać o zmiany w harmonogramie, przeróżne prace do napisania, projekty, zajęcia, co, gdzie, kiedy  i jak?  Albo wiecznie też zostawiałam wszystko na tzw. "ostatnią chwilę".  A w marcu powiedziałam"Ja się zajmę tą organizacją!" . I chyba w momencie,kiedy wypowiedziałam te słowa oblał mnie zimny pot, że co? Że ja? Ten wieczny Nieogar, który czasami nie umie zaplanować jednego swojego dnia? No ale uwierzyłam, że mi się uda, a i że sama z tym na pewno nie zostanę. O czy mowa? O wyjeździe do ukochanego miejsca z Cudownymi Ludźmi. Niby tylko 14 głów, jeden wycieczkowy dzień, jedna noc i pół niedzieli a jednak organizacja nawet takiego wyjazdu okazała się potężnym wyzwaniem. Dla Was pewnie nie, ale dla wiecznego Niogara? Uwierzcie, że tak! Oczywiście, tak,jak przypuszczałam, nie zostałam z tym zupełnie sama :) Miałam wielu Pomocników. Począwszy od Głównego Lidera, który był na każde zawołanie, kiedy trzeba było podjąć ostateczną decyzję, dograć sprawy zarówno duchowe, jak i "brzuszkowe", treści pisane i mówione - był! :) Później Iza, która czuwała w każdej minucie nad wszystkim, co związane było z ośrodkiem i noclegiem. W grupie Pomocników nie zabrakło też Naty - Najlepszej Muzycznej i Drukmistrzyni :)  Na zakupy w przeddzień o 23:10 wybrała się ze mną Ania, okazując się całkiem niezłą Ekonomistką :D Ewa wysyłająca uśmiechy i ciepłe słowa no i Masterchef naszej groniowej kuchni :) Marcin, który we mnie wierzył i wspierał! :)  Nie obyłoby się też bez Kierowców, dzięki którym wszyscy dotarliśmy do celu. Za wszystko bardzo Wam dziękuję!
Jak widzicie wszystko było zaplanowane. Z najdrobniejszymi szczegółami. Bez przesady, bo na luki też było miejsce, ale sobota była zaplanowana praktycznie co do godziny.  Ale...to był tylko mój, nasz ludzki plan. Pan Bóg dla "krokodylka" i mojej 4-osobowej ekipy miał nieco inny.  Nie było mi wtedy żal ani samochodu- bo się naprawi, ani pieniędzy - bo to rzecz nabyta, ale tego czasu, który chciałam spędzić z pozostałą ekipą. Przez to łzy stanęły mi w oczach. Od rana czułam, że coś się wydarzy. No i wydarzyło się. Najwyższy zmienił mój plan po raz kolejny, ale ....po raz kolejny też nie zostawił nas samych. Sprowadził nam Krystiana, który nie wiadomo skąd pojawił się akurat w pobliżu  i zaradził całej sytuacji. Ale, żeby tego było mało to na koniec jeszcze miałam spotkanie ze zbuntowanymi bankomatami, które umyśliły sobie, że w tym dniu nie wypłacą mi pieniędzy:D dobrze, że Pan Kierowca był cierpliwy i ciągle mówił "Niech się pani nie martwi, jak nie ten to następny". Coby się tu więcej nie rozpisywać nad zaistniałym niepożądanym zdarzeniem podsumuje tylko jednym zdaniem Wiktora:  "Co Ty się, Kinia, przejmujesz? Oni sobie pójdą w te góry, wrócą i nic nie będą pamiętać, a my? Ja np jeszcze nigdy w życiu nie jechałem na lawecie i teraz mam okazję!" :D Mistrz sytuacji, MISTRZ!Cała historia skończyła się dobrze, dotarliśmy do pozostałych na Kalatówki i resztę dnia spędziliśmy już wspólnie. 
Kolejny dzień, wyjazd, sytuacja, które stały się dla mnie LEKCJĄ. Kolejni ludzie, z którymi będę wiązać takie a nie inne nauki i doświadczenia. 
Czy to nie jest piękne? 
Że Nieogar w końcu coś ogarnął? :D

Czy to nie jest piękne, że "każdy człowiek  jest dla nas nową lekcją i nowym doświadczeniem"? :D