Wyobraźcie sobie, że na studiach byłam wiecznym Nieogarem. Dziewczyny ode mnie z grupy z pewnością by to potwierdziły :) Ciągle musiałam dopytywać o zmiany w harmonogramie, przeróżne prace do napisania, projekty, zajęcia, co, gdzie, kiedy i jak? Albo wiecznie też zostawiałam wszystko na tzw. "ostatnią chwilę". A w marcu powiedziałam"Ja się zajmę tą organizacją!" . I chyba w momencie,kiedy wypowiedziałam te słowa oblał mnie zimny pot, że co? Że ja? Ten wieczny Nieogar, który czasami nie umie zaplanować jednego swojego dnia? No ale uwierzyłam, że mi się uda, a i że sama z tym na pewno nie zostanę. O czy mowa? O wyjeździe do ukochanego miejsca z Cudownymi Ludźmi. Niby tylko 14 głów, jeden wycieczkowy dzień, jedna noc i pół niedzieli a jednak organizacja nawet takiego wyjazdu okazała się potężnym wyzwaniem. Dla Was pewnie nie, ale dla wiecznego Niogara? Uwierzcie, że tak! Oczywiście, tak,jak przypuszczałam, nie zostałam z tym zupełnie sama :) Miałam wielu Pomocników. Począwszy od Głównego Lidera, który był na każde zawołanie, kiedy trzeba było podjąć ostateczną decyzję, dograć sprawy zarówno duchowe, jak i "brzuszkowe", treści pisane i mówione - był! :) Później Iza, która czuwała w każdej minucie nad wszystkim, co związane było z ośrodkiem i noclegiem. W grupie Pomocników nie zabrakło też Naty - Najlepszej Muzycznej i Drukmistrzyni :) Na zakupy w przeddzień o 23:10 wybrała się ze mną Ania, okazując się całkiem niezłą Ekonomistką :D Ewa wysyłająca uśmiechy i ciepłe słowa no i Masterchef naszej groniowej kuchni :) Marcin, który we mnie wierzył i wspierał! :) Nie obyłoby się też bez Kierowców, dzięki którym wszyscy dotarliśmy do celu. Za wszystko bardzo Wam dziękuję!
Jak widzicie wszystko było zaplanowane. Z najdrobniejszymi szczegółami. Bez przesady, bo na luki też było miejsce, ale sobota była zaplanowana praktycznie co do godziny. Ale...to był tylko mój, nasz ludzki plan. Pan Bóg dla "krokodylka" i mojej 4-osobowej ekipy miał nieco inny. Nie było mi wtedy żal ani samochodu- bo się naprawi, ani pieniędzy - bo to rzecz nabyta, ale tego czasu, który chciałam spędzić z pozostałą ekipą. Przez to łzy stanęły mi w oczach. Od rana czułam, że coś się wydarzy. No i wydarzyło się. Najwyższy zmienił mój plan po raz kolejny, ale ....po raz kolejny też nie zostawił nas samych. Sprowadził nam Krystiana, który nie wiadomo skąd pojawił się akurat w pobliżu i zaradził całej sytuacji. Ale, żeby tego było mało to na koniec jeszcze miałam spotkanie ze zbuntowanymi bankomatami, które umyśliły sobie, że w tym dniu nie wypłacą mi pieniędzy:D dobrze, że Pan Kierowca był cierpliwy i ciągle mówił "Niech się pani nie martwi, jak nie ten to następny". Coby się tu więcej nie rozpisywać nad zaistniałym niepożądanym zdarzeniem podsumuje tylko jednym zdaniem Wiktora: "Co Ty się, Kinia, przejmujesz? Oni sobie pójdą w te góry, wrócą i nic nie będą pamiętać, a my? Ja np jeszcze nigdy w życiu nie jechałem na lawecie i teraz mam okazję!" :D Mistrz sytuacji, MISTRZ!Cała historia skończyła się dobrze, dotarliśmy do pozostałych na Kalatówki i resztę dnia spędziliśmy już wspólnie.
Kolejny dzień, wyjazd, sytuacja, które stały się dla mnie LEKCJĄ. Kolejni ludzie, z którymi będę wiązać takie a nie inne nauki i doświadczenia.
Czy to nie jest piękne?
Że Nieogar w końcu coś ogarnął? :D
Czy to nie jest piękne, że "każdy człowiek jest dla nas nową lekcją i nowym doświadczeniem"? :D

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz