O mnie

W życiu trzeba walczyć o to,co się kocha, ale nie za wszelką cenę. Nie za cenę samego siebie. Kochać innych można tylko wtedy, kiedy najpierw pokocha się samego siebie. Największe szczęście w życiu to kochać i być kochanym.

sobota, 30 grudnia 2017

Yes, I'm ready!

Rok 2018 dobiega powoli końca.
Zwykle robiłam podsumowanie całych 12stu miesiecy, ale na to przyjdzie lepszy moment po Nowym Roku, kiedy wrócę już do domu i na spokojnie przesortuje cały ten czas. Już dziś widzę, ile w moim życiu zmienił. Ile dobrych decyzji zostało podjęte. Najpiękniejsza i niewątpliwie najważniejsza to ta z 23. lipca 💓 Ile wspaniałych ludzi dane mi było mieć obok ale ile nowych poznać. Przywitałam cztery Małe Skarby:: Jaś, Tony, Ala, Leoś...ale i moja rodzina zyskała w Niebie jednego Aniołka - Amelkę... 👼 😔
Najbardziej emocjonujący ślub roku to ten Martyny i Antiego. I późniejsza ich życiowa rewolucja. Po drodze kilka spełnionych mimochodem marzeń. Zupełnie nieoczekiwane zbiegi okoliczności i tzw. "przypadki". Przygoda z Akademią Przyszłości. Jedna z najpiękniejszych  w moimi życiu. Kwietniowa EDK - najbardziej ekstremalne wyzwanie. Majowy Mustang 💪 Obrona Mojego Magistra 😊 Staż Igi, który pozwolił  na zawiązanie  niezwykłej  więzi. Lwów połaczony z rozmową w drodze powrotnej z Dagą. Wrześniowy wyjazd z Kasią i najdłuższe 1,5 h w życiu w oczekiwaniu na wyniki w miejscu, które sieje grozę. Późniejsza jej decyzja i kolejna rewolucja. I juz na koniec...Posmakowanie i zaczerpnięcie nowej energii od Green Ways-ów 🌱. Inspiracja, jaką dała mi ppd koniec tego roku Zielona Ania. Nasze pierwsze spotkanie i mój pierwszy "Zielony stół". Nowa relacja z Panem Jęczmieniem, której efekty dopiero zaczynam odkrywać. Emocjonujące pożegnanie z URO i nowa  praca. Jestem z siebie dumna, że zrobiłam porządek z tym, z czym bardzo długo się borykałam i czego nie potrafiłam odpuścić. Okazuje się, że czasami warto posłuchać głosu rozsądku a nie tylko serca. Warto uciekać od ludzi, którzy gaszą nasz uśmiech. Lepiej trzymać się tych, co ciągną nas w górę, nie zazdroszczą sukcesów, ale cieszą się razem z nami. Nie takich, którzy jednym zdaniem podcinają skrzydła.
Myślę o tym,jaki będzie ten 2018. Mnóstwo nowych wyzwań przede mną, przed nami. Może najważniejsze półtora roku? Jestem pełna nadziei i optymizmu. Wiem, że cokolwiek by się nie działo mam obok siebie Ludzi, na których nawzajem możemy na siebie liczyć. Wiem, że niektórzy wsiądą w auto choćby o północy, żeby przejechać 40,50km tylko po, żeby się przytulić i powiedzieć  "Jak dobrze, że jesteś". Wiem, że nie musimy przed sobą niczego udawać. Możemy być po prostu sobą i to jest największa wartość. Bo tylko będąc sobą możemy wygrać swoje życie.



Panie M. dziękuję za kolejny wspólny rok i za naszą decyzję. Za to, że byłeś, jesteś i będziesz. Dziękuję za miłość, którą możemy wspólnie budować.





Nie żałujcie ani jednej chwili, która się w tym roku wydarzyła. 
Nie żałujcie podjętych już decyzji. Wyciągnijcie wnioski na przyszłość.
Doceńcie ludzi, którzy byli i są blisko, którzy Was wspierają, którzy Was kochają.
Podziękujcie za każdego napotkanego człowieka. Nawet, jeśli któryś z nich skopał Wam tyłek. Dzięki temu dostaliście kolejną lekcję i zyskaliście nowe bogactwo - doświadczenie.
Pomyślcie, co chcieliście w tym roku zrobić, ale się Wam nie udało. Zastanówcie się, ile rzeczy się nauczyliście i jaką mądrość życiową przez ostatnie 356 dni zdobyliście. 
Idzie Nowy.
Nowe 365 dni.
365 nowych szans.
Wiele zależy od nas samych.
Jesteście gotowi?

Do zobaczenia w 2018! 😊

















środa, 27 grudnia 2017

Nowy cel

Już po Świętach. Życzę i sobie i Wam, by choć część życzeń, które usłyszeliśmy w ostatnich dniach spełniła się.

A dziś...*
Dziś nie będę jeszcze robić podsumowania roku, bo nawet nie mam do tego głowy, ale chciałam napisać o jednej rzeczy, do czego po raz kolejny zainspirował mnie Ktoś :)
O celu. Ten Ktoś ostatnio uświadomił mi niezwykle ważną kwestię.
 Mówił, że któregoś dnia plątał się po domu z kąta w kąt. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić i za co się zabrać. Dlaczego? Przecież wszystko się udało. Następnego dnia znalazł rozwiązanie zagadki: trzeba wyznaczyć sobie nowy cel! Cel, który nada sens i rytm naszemu życiu. Coś co sprawi,że będzie Ci się chciało rano wstawać z łóżka i zasuwać, ile sił w nogach. Coś, co spowoduje przyspieszone bicia Twojego serca. Coś, co przyprawi Cię o dreszcze. Co, na samą myśl zaprze dech w piersiach. To coś, co wzbudzi w Tobie ekscytację. Co to jest? Masz już taki cel na nadchodzące dni, tygodnie, miesiące, na najbliższy rok? Pamiętaj, że to nie muszą być wielkie rzeczy. To jest coś tylko Twojego. Czego nikt nie będzie w stanie Ci odebrać, jeśli sam na to nie pozwolisz. Ja ciągle o tym celu myślę. Już powoli zaczyna się coś w mojej głowie klarować, bo wiem, że bez tego znów stracę motywację. A przecież jest tyle rzeczy, które można zrobić. Świat stoi z otwartymi na oścież drzwiami i woła "Zdobywaj mnie! Jestem dla Ciebie! Cały, caluteńki. Wszędzie. Granice są tylko w Twojej głowie."
Nikt nie mówi, że osiągnięcie zamierzonego celu będzie prostą drogą, bez przeszkód, nieprzyjemności, bez łez i potu. Nie! Ale co może dać większą satysfakcję, jeśli nie to, co zdobywasz siłami, o których nie miałeś pojęcia?




Jaki jest Twój cel na najbliższy czas?


*Kiedy przychodzą takie dni, jak dziś, że w głowie wiruje mi milion myśli na minutę,a ze stresu, bezradności i nerwów pocą mi się nie tylko dłonie ale i powieki, sięgam po Zielony napój, który po jakimś czasie zaczyna mnie uspokajać. A przynajmniej pomaga spokojnie zasnąć i obudzić się na czas.





sobota, 23 grudnia 2017

W sercu mam jeszcze trochę miejsca

Już niedługo, za kilkanaście godzin zabłyśnie Pierwsza Gwiazda. Ta najjaśniejsza, z największą ekscytacją wypatrywana przez dziecięce oczy. Zasiądziemy do stołu z idealnie wyprasowanym obrusem, pod którym znajdzie się kopka betlejemskiego sianka. A na stole starannie poukładane na talerzyku , białe opłatki, które będą łamane przez dłonie nasze i naszych bliskich. Odczytamy fragment Pisma o Narodzeniu, wspólnie się pomodlimy a potem nawzajem złożymy sobie życzenia.
Po życzeniach zasiądziemy do tego perfekcyjnie przygotowanego wigilijnego stołu i będziemy świętować Narodzenie Pana. Niektórych będzie nam przy nim brakować. Na tradycyjnym pustym miejscu każdy z nas posadzi kogoś, za kim tęskni, kogo chciałby w ten wieczór mieć obok siebie. Czasami marzy mi się taka przyjacielska Wigilia. Żeby zebrać wszystkich ważnych w moim życiu ludzi, przyjaciół i z nimi własnie spędzić ten Święty Wieczór. Jednak każdy z nas ma swoje osobne życie, swoich bliskich i swoich przyjaciół. Na szczęście w sercu mam jeszcze trochę miejsca ,dużo więcej niż przy drewnianym stole :)



Z tej właśnie okazji chciałabym życzyć Wam wszystkim, by w Nowonarodzony błogosławił Wam swoją maleńką dłonią w każdej chwili życia.
 Niech przyniesie radość tam, gdzie smutek. 
Niech rozświetli każdą ciemność.
Niech odrodzi to,co obumarłe.
 Tam, gdzie zwątpienie niech narodzi się nowa wiara i zaufanie
Na miejsce strachu niech wstąpi odwaga.
Moc miłości niech unicestwia wszelkie spory, żal i niezgodę.
Niech serce każdego i każdej z Was stanie się Betlejem dla Małego Boga.
Niech Boże Narodzenie będzie codziennie - w każdym uśmiechu, 
geście i słowie.
Dobrze wykorzystajcie ten Święty czas
Odpocznijcie i nabierzcie energii na to, co jeszcze przed Wami.
(A jeśli energii Wam zabraknie to pijcie jęczmień!
Niech zielona moc będzie z Wami!)

Dobrego czasu Świąt Bożego Narodzenia! :)




"Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli...!"

"Wagon" dobroci

W tym tygodniu przekonałam się, po raz kolejny już, że najpiękniejsze chwile to te, których zupełnie się nie spodziewamy.

-Masz jakoś w najbliższym czasie dyżur na U.?
-Tak, jutro...Wpadniesz?
-Będę po pracy. Możliwe,że późno, ale będę.

Miałam wpaść na dosłowną "chwilę", bo przecież po pracy, bo późno, bo na mieszkanie trzeba jeszcze dojechać itd.
-Siadaj, chcesz herbatę? Taką prosto z Kilimanjaro.
-Nieee no to pewno, że chcę!
- Proszę, a tutaj Twój Garmin i jeszcze coś.
Po chwili w moich dłoniach ląduje papierowa torebka a w niej wulkaniczne pamiątki, które już znalazły swoje miejsce w moim pokoju :)
-A, i jeszcze coś. Obiecany "wagon" , tylko nie zmieścił się już do torebki... :D
I tak  mała "chwila" przerodziła się więcej niż godzinę. Godzinę pełną opowieści o kilithońskich zmaganiach, wyzwaniach, o możliwościach ludzkiego organizmu, ale i o sprawach iście życiowych, przyziemnych. Tak odkryłyśmy kolejne rzeczy, które nas łączą. Jestem wdzięczna za ten czas wspólnie spędzony i za herbatę wprost z Kilimajaro. Jak widać, skutki "zielonego- greenways`owego" pierwszego spotkania ciągle nabierają mocy :)



Nie sposób nie wspomnieć o niespodziance, jaką sprezentował mi mój UroTeam. Serce podskoczyło ze wzruszenia. Najpiękniejsze jest to, że niewielu potrafi rozszyfrować o co chodzi z tą koszulką :) Tak, bo o koszulce mowa :D A pingwin zapewne będzie umilał mi zimowe wieczory <3
"Żebyś o nas zawsze pamiętała" :) O tym mogą być przekonani!






wtorek, 19 grudnia 2017

Przedświąteczne randori

Dzisiaj będzie inaczej. Nie będzie zbyt wesoło. Nie będzie ani o mojej pasji, ani o Panu Jęczmieniu. Nie będzie dziś łatwo.  Będzie o rzeczach ważnych i trudnych.

Długo nie pisałam, bo dużo się działo i nie mogłam zebrać myśli.
Działa się zmiana pracy i rytmu dnia, co pochłonęło mnie do reszty.
Działa się zmiana pracy u Kasi i otwieranie nowego rozdziału Jej życia.
Działa się wyprawa Ani, o której myślałam każdego dnia, która momentami spędzała mi sen z powiek i nie pozwalała się na niczym skupić. Ostatecznie Garmin dał radę a nasza Zielona Ania stanęła na podium najwyżej rozgrywanego maratonu na świecie! Już gratulowałam, ale zrobię to jeszcze raz! <3
Działa się też akcja "6 strzałów Mikołajkowych dla Franka", na której "cywile" mogli postrzelać z prawdziwych broni, jakich używają Bohaterowie do obrony świata.

Ale wśród tych dobrych rzeczy i spraw, które krok po kroku zmieniają moje życie stało się coś, co rozwaliło mnie zupełnie na łopatki, jak sankaku w judo. Do tej pory jeszcze nie potrafię się wyzbierać i przestać o tym myśleć. Choć miały się tutaj pojawiać wpisy optymistyczne to nie potrafię o tym nie napisać. Jest to tak ważna dla mnie rzecz, tak istotna, że muszę zostawić tutaj ślad.Uczestniczyłam w pożegnaniu naszej małej Amelki, która nawet nie zdążyła złapać oddechu na tym pokręconym świecie. Widok maleńkiej białej trumienki niesionej przez Tatę - najgorsze randori, jakie przyszło mi stoczyć.  Takie rzeczy nie powinny w ogóle mieć miejsca. Taka sytuacja budzi w człowieku myśl, że "nic nie jest na pewno i nic nie jest na 100%". Kiedy większość z Was myśli o tegorocznych Świętach, pieczeniu pierników, ubieraniu choinki, śpiewaniu kolęd, chowaniem prezentów tu i ówdzie to ja ciągle myślę o tej Małej, Rodzicach, którzy stracili swój Skarb i których Adwent w tym roku nie jest tak radosny, jak zawsze.

 I może właśnie przy tych Świętach, kiedy nie zawsze wyglądają one tak, jakbyśmy chcieli. Może nie wszędzie jest zgoda, ciepło, radosna atmosfera, której tak sobie życzymy. Może więcej smutku niż uśmiechu. Może więcej połamanych serc i niż opłatków...To warto w te Święta poczuć wdzięczność. Wdzięczność za życie. Za to serce, które bije w nas i obok nas. Warto zatrzymać się w tym szalonym pędzie, gdzie nie wszyscy powinni mieć prawa jazdy a nawet prawo chodzenia po ulicy! i zastanowić się, za co chcesz dzisiaj, w ten Adwent podziękować?





środa, 6 grudnia 2017

Mały gest



Za co lubię dzisiejsze święto?

Za to, że w banalny sposób można drugiemu człowiekowi sprawić niebanalną radość.

Za to, że czekam z wyskakującym z piersi sercem na "ten" moment, kiedy mogę prezent podrzucić pod poduszkę. Że zastanawiam się nad idealnym miejscem na tenże upominek.

Za to,że mam ochotę obdarować prezentami cały świat.

Za to, że każdy z nas czuję się w ten dzień dzieckiem,które skacze z radości na widok wszystkich, nawet tych najmniejszych podarunków

Za to, że MIMO WSZYSTKO o sobie pamiętamy :) <3


Mały gest dobroci :)


Pamiętam też cały czas o Kilithończykach, którzy dzielnie walczą. O Ani, która daje z siebie wszystko,co możliwe, by wypełnić swoją misję. Chodzą mi po głowie od rana do wieczora i zastanawiam się, jak im idzie, gdzie już są, jak daleko jeszcze mają do szczytu.

Walczcie dzielnie, Kilithończycy! :)
Ania, przekazuj światu Zieloną Moc! :)

piątek, 1 grudnia 2017

Wulkan emocji

Są w życiu takie chwile, które ciężko opisać słowami.
Takie emocje, których nie określą żadne słowa.
Nazywam to zazwyczaj "wulkanem emocji".

Nadchodzi czas, że trzeba się rozstać. Nie lubię pożegnań! Bardzo ich nie lubię. Rzadko sobie z nimi radzę ot tak! Potrzebuje wtedy czasu, żeby wszystko w środku się uspokoiło.
Niespełna 3 lata współpracy z Najlepszymi dobiegły końca. Odchodzę z wielką nadzieją, że zostawiłam tam dobry ślad i że jeszcze kiedyś staniemy razem przy stole operacyjnym:) Mam takie poczuciem, że zostawiłam tam cząstkę siebie. Może to brzmi banalnie, ale jednak pierwsza praca jest Tą pierwszą pracą! Wiele niezapomnianych momentów. Nie tylko tych łatwych i przyjemnych, ale też i trudnych, które chyba więcej mnie nauczyły. Nawet nie "chyba" a na pewno.

Jestem niesamowicie wdzięczna,  że miałam ten zaszczyt uczestniczyć w życiu URO i poznać tak wartościowych i mądrych ludzi. Jestem wdzięczna za każdą chwilę tam spędzoną. Odchodzę z dużym niedosytem, z tęsknotą, która jeszcze pewnie przez dłuuuugi czas będzie mi doskwierać. Ale jestem też dobrej myśli i przez to wszystko pozytywnej energii. URO zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Praca na bloku ma swój niepowtarzalny urok i smak, którego nie sposób znaleźć nigdzie indziej. Uświadomiła mi, że nigdy nic nie wiadomo, że nie nad wszystkim jesteśmy w stanie zapanować i że nic nie jest pewne na 100%. To po raz kolejny uczy pokory. Takiej dobrej pokory.  Dlatego warto doceniać każdą chwilę i człowieka, który coś znosi do naszego życia. Warto doceniać siebie nawzajem.

Cieszę się, że nasza współpraca zakończyła się właśnie w taki a nie inny sposób. Że nie mogłam opanować łez, że nam było żal i przykro. To świadczy o tym, że to był bardzo dobry czas.
Zmiany są dobre, rozwijają nas i nasze skrzydła, dodają odwagi tam, gdzie się nieco ulotniła.
Są lepsze niż zastrzyk adrenaliny.

Żegnam się, ale to, co na URO zostaje we mnie i tego nikt mi nie odbierze i żadna zmiana tego nie zastąpi. Jestem tego pewna dzisiaj, tutaj, zaraz, teraz! :)



Zmiany niosą nowe...

Gdyby nie zmiany, to może nigdy nie miałabym okazji usiąść z Anią przy kawie? Zmiana stała się wspólnym tematem, który ciągnie za sobą kolejne i kolejne :)

Wiecie, że mój Garmin pojedzie na Kilimanjaro? Już mu bateria w środku skacze z radości, GPS się aktualizuje, by nie zawieść na trasie. To dla mnie zaszczyt i dla Garmina też! :)

Użytkowniczce życzę z całego serca POWODZENIA!
Walcz, póki Ci starczy sił!
Bądź wsparciem tam, gdzie tych sił zabraknie.
Motywuj tych, którzy myślą, że nie dadzą rady!
Potrafisz to!
Wszystko to potrafisz!
Dla mnie już jesteś wygrana!
Leć bezpiecznie i wracaj szczęśliwie!
Niech Zielona Moc będzie z Tobą, przy Tobie i w Tobie! :)
Jak to się u nas na judo woła:
HAJIME !!!



"Jeszcze będzie pięknie, mimo wszystko. Tylko załóż wygodne buty. Masz do przejścia całe życie."
Jan Paweł II

wtorek, 28 listopada 2017

Nie ma przypadków

Od dawna już powtarzam to zdanie,jak jakąś mantrę.
Czasami mówimy "przypadkiem usłyszałam, przypadkiem poznałam, przypadkiem...,przypadkiem...przypadkiem..." A ja jestem święcie przekonana już od dawna, że w życiu nie ma przypadków. Każdy człowiek, którego poznajemy, który jest stawiany na naszej życiowej drodze; każda sytuacja, w której uczestniczymy albo której świadkiem jesteśmy  - to wszystko to nic innego,jak lekcje! Myślę, że nie przypadkiem też usłyszałam o GreenWays i nie przypadkiem mam okazję poznawać Kogoś, kogo tak naprawdę znam już ponad 2 lata. Nie przypadkiem też wczoraj trafiłam na fantastyczne spotkanie Zielonego Stołu i poznałam mnóstwo ciekawych osób.
Wczorajszy dzień, który wydał się zupełnie przegrany, za sprawą GreenWays-ów zakończył się wyśmienicie, z wielkim uśmiechem a do domu zabrałam kolejne wiadro pozytywnej energii
i dobrych myśli. To, czego się na tym spotkaniu dowiedziałam to jedno (może będzie to temat kolejnego wpisu), ale to, kogo tam spotkałam to znacznie ważniejsze. Ludzie, którzy już na pierwszy rzut oka tryskali energią, choć niektórzy z nich byli na nogach dłużej niż 48h 😃
Jeszcze spotkanie się nie zaczęło, siedziałam sobie cichutko na wybranym miejscu a tu nagle "Cześć, Paula jestem..." :D Za chwilę słyszę :
-A ja to bym sobie tam chciała usiąść :) Obracam się bo znajomy głos i znajoma mi dobrze już roześmiana twarz :)
-No to zapraszam, miejsca jest sporo :)
-Ah, wiedziałam, gdzie przyjść!
Sama nie wiem kiedy minęły te 2h dzielenia się różnymi doświadczeniami zarówno tymi naukowymi, jak i życiowymi. Pod koniec bolał mnie już brzuch. Ale...nie od czego innego,jak od śmiechu :)) Żałowałam, że spotkanie w barce tak szybko się skończyło.
A może to dopiero początek?

Czy to przypadek, że akurat w momencie jednej z największych zmian natrafiłam na Zieloną Anię, jej projekt i greenwaysową przygodę? Nie sądzę.
Dzisiaj powiedziałam do mojej Mamy, która niezbyt jeszcze jest przekonana do Zielonego Pana:
-Wiesz, mamo? Nawet jeśli ten jęczmień miałby nic nie robić, ale dzięki niemu mogę poznawać takich wartościowych ludzi to wchodzę w to!



piątek, 24 listopada 2017

Poświęcenie

Kiedyś w ogóle nie miałam pasji...
 Dzisiaj jestem uzależniona od sportu, judo i od ludzi, którzy ten sport przede mną otwierają! Miłością do aktywności fizycznej wszelkiego rodzaju zaraził mnie mój Brat.
Patrząc i śledząc jego poczynania, jak walczył o swoje marzenia postanowiłam też o siebie powalczyć. Tak właśnie zaczęłam biegać, stawiać pierwsze kroki na tatami, w zawodach biegowych, na siłowni, boksie aż doszło do tego, że bez sportu, ruchu ciężko mi funkcjonować i ludziom, ktorzy ze mną żyją na codzień też 😝
Ale droga do odkrycia tej pasji wiązała się z wieloma przeszkodami. Przede wszystkim z tym, że ciągle trzeba było coś poświęcać. Najwięcej to czasu. Poza tym wiele innych przyjemności trzeba było zrzucić na dalszy plan. Systematyka i wytrwałość doprowadziły mnie do tego momentu, w którym jestem teraz. To nie jest łatwe, kiedy stoisz przed wyborem spotkania z przyjaciółmi a pójściem na jedyny w tygodniu trening, bo wiesz, że potem nie znajdziesz czasu. Wybierasz, decydujesz i ponosisz konsekwencje. Ciągłe życie na walizkach, dojazdy, rozjazdy ( brzmi conajmniej jakbym była w reprezentacji) , wieczne wybory i wewnętrzna walka, ale też ludzie, którzy mi wciąż dopingują - to jest to,co buduje i wzmacnia moją pasję. A najpiekniejsze uczucie jest wtedy, kiedy po półtoragodzinnym treningu, siłowej "dogrzewce" wszyscy wychodzą z hali a ja skacze po tatami, jak mały źrebak. Po czym napotykam wzrok śmiejącego się Trenera zdający się pytać "Wszyscy zdrowi? :P" a ja odpowiadam: Mało mi, poćwiczyłabym jeszcze!

Dla pasji w pewnym momencie trzeba wiele poświęcić, ale warto,bo możesz zyskać o wiele więcej - wewnętrzną równowagę.



- Co Kinga, mało Ci?
- Mało mi!
- O matko! Co Ty musialaś wypić...? 😝
- Tylko jęczmienia!



* Dziękuję Robertowi, że zaraził mnie sportową chorobą 
i Panu M. za zrozumienie i cierpliwość do mnie i mojej pasji oraz za ciągły doping. Jestem prawdziwą szczęściarą! 😘😘😘


czwartek, 23 listopada 2017

Tokui waza, czyli w czym jesteś dobry

Na piątkowym treningu uświadomiłam sobie jedną rzecz, że zbyt często skupiam się na tym, czego jeszcze nie potrafię niż na tym, co na prawdę mi wychodzi. Kiedy Trener zapowiedział, że "dzisiaj poćwiczymy osoto  -gari to aż podskoczyłam z radości. Zerknęłam na Pana Jęczmienia, który czekał cierpliwie na parapecie i pomyślałam "Oj, Stary, przydasz się dzisiaj!" :)
Tak, osoto-gari jest zdecydowanie moją ulubioną techniką i w niej czuję się mocna. Może dlatego, że zwyczajnie "mi siadła". Judo ma to do siebie (nie tylko judo), że żeby się nauczyć pewnych ruchów to trzeba powtarzać je setki i tysiące razy. I tak nie zawsze wychodzą. Nawet komuś, kto ćwiczy już kilka lat. Jeśli się czegoś nie powtarza to nie wejdzie i tyle. A jeśli coś po raz setny Ci nie wychodzi to pojawia się taka pokusa zniechęcenia. Trzeba ją szybko przezwyciężyć, uzbroić się w cierpliwość i kolejną dawkę pokory, że przecież nie we wszystkim musisz być dobry. Trener często mi powtarza
"Do każdego wyzwania musisz podejść z psychiką mistrza. A psychika mistrza mówi: jestem dobry i wygram to. Tylko z takim podejściem można faktycznie wygrać." W przeciwnym razie przegrywasz na starcie. W życiu też tak jest, że chcielibyśmy, by wszystko nam wychodziło. Rzadko kiedy porażka działa na nas motywująco. A przecież większa satysfakcja jest wtedy, kiedy nasz wysiłek prowadzi do zwycięstwa a nie wtedy, kiedy sukces mamy pod nosem. Co to za frajda? Grunt,  żeby każdy z nas odnalazł to, w czym jest dobry i pielęgnował to. Podejmował nowe wyzwania, ale nie zniechęcał się porażkami. Wyciągał wnioski i cięgle się starał być lepszym człowiekiem.





*********

Mój związek z Panem Jęczmieniem trwa i rozwija się stopniowo :) Jak pierwszy raz poczułam jego zapach to mnie odrzuciło , a teraz otwieram pudełko i  myślę "nawet całkiem ładny ten zapach, taki naturalny" :)  Mam więcej energii, lepiej śpię, nie potrzebuję kawy - jak na początek to chyba nieźle? ;)

                                                       
                                                             Moc zielonych składników...
...do śniadania
                                                   
                                      
    
....i na trening :)
                                        

sobota, 18 listopada 2017

Zielonego początki

Od kilku dni mam nowego Towarzysza. Nazywa się Pan Jęczmień. Pochodzi od GreenWays-ów, a dokładnie to z Utah gdzie sobie rośnie i dojrzewa, a potem jest ścinany i suszony w specjalnych warunkach. Jest cały zielony! Serio! Nawet smak ma zielony, bo zupełnie nie wiem, jak go określić.  O zapachu już nie wspomnę...haha! :D  Po pierwszym posmakowaniu pomyślałam, że chyba oszalałam, że będę to pić! Pierwsze 150 ml (bo tyle wskazuje etykieta na opakowaniu) sączyłam przez...30 minut, a moim marzeniem było, by shaker stał się już pusty. Uff! Jakoś poszło. Na drugi dzień rano posłuchałam rady Zielonej Doradczyni, by spróbować z sokiem pomarańczowym. No dobra, to próbujemy. Hmm...smak dużo lepszy. Ok. Trzecia porcja juz poszła na luziku. Soczek świeżo wyciskany z pomarańczy stał się moim i Pan Jęczmienia negocjatorem. I tak już się próbujemy któryś raz z kolei i coraz bardziej nas do siebie ciągnie. A to przy wieczornym relaksie, a to przy delektowaniu się "Wołaniem w górach". Wczoraj nawet zaprosiłam go na tatami, by poznał judo. Zamiast wody, w grę wkroczył Zielony Pan. Judocy na jego widok lekko się dziwili "Co Ty to masz takie zielone?" - Jęczmień? -Dobry? -Niezbyt, ale da się przyzwyczaić! :)
Dziś zamiast kawy z samego rana wypiłam Pana Jęczmienia :D Z niecierpliwością czekałam na jakieś turbulencje żołądkowe, ale ku mojemu zdziwieniu nic takiego nie miało miejsca. Tak więc widzicie, nie wszystko,co na pierwszy rzut oka źle wygląda, czy też źle pachnie musi być równie złe. Są inne pozytywne aspekty zaproszenia Jęczmienia do współpracy. Np. to, że nie odczuwam tak bardzo głodu. Normalnie między głównymi posiłkami zawsze szukam jakichś przekąsek, albo, co gorsza, słodyczy! Teraz jakoś mniej odczuwam taką potrzebę. Zobaczymy,jak dalej rozwinie się ta nasza "relacja". Na pewno będę tu na bieżąco o tym pisać, bo aż sama jestem ciekawa.


                                  

piątek, 17 listopada 2017

Wojownik

Na początek zahaczę o bardzo wzruszający mnie wątek, ponieważ dzisiaj jest szczególny dzień -  Światowy Dzień Wcześniaka. Każdy, kto mnie zna wie, że mam niesamowitą słabość do dzieci. Za każdym razem kiedy myślę i słyszę o wcześniakach wzruszam się do łez i nie potrafię wyjść z podziwu. Nieraz oglądam różne filmiki z dziedziny neonatologii, gdzie widzę,jak w inkubatorach leżą Wojownicy, których waga nie przekracza wagi paczki cukru! Jak one to robią? Skąd w takim maleńkich istotach tak potężna wola walki?  Gdzie w nich ta siła się mieści? Gdzie te wszystkie prawa ludzkiej fizjologii mówiące, że dziecko rodzące się z wagą 400,500,600 g nie ma prawa przeżyć i poradzić sobie w nowym środowisku? Wielokrotnie rodzice tych istot słyszą "Ono nie przeżyje, nie poradzi sobie, przygotujcie się na najgorsze" a wtedy te dzieci,jak na złość i na przekór wszystkim teorią walczą jeszcze bardziej! A potem? "To jest Dziecko-Cud". Ono żyje, raczkuje, siedzi, chodzi, rozwija się...czasami wolniej, czasami na poziomie swoich rówieśników. Ale żyje.
Wiadomo,że wśród tych Wojowników nie wszystkie mają tyle szczęścia, ale jakaś część tak! A wtedy się zastanawiam tylko nad jednym? Jeżeli nauka i technika medycyny są tak mądre, że wszystko da się "zaplanować", nawet życie najmniejszych i najbardziej bezbronnych, to co z takimi dziećmi, które te plany zaburzają i wbrew wszelkim teorią wychodzą na prostą, choć już dawno postawiono na nich krzyżyk?
Wiadomo, że każdy z tych Małych Wojowników potrzebuje wsparcia. Bez odpowiedniego sprzętu, aparatury nie wygrają, ale nie wygrają też bez odpowiedniej opieki, troski i miłości tych, którzy nam nimi czuwają. Wojownicy nr 2 - Strażnicy życia, których nie należy omijać! Co czują, kiedy słyszą jedne z najgorszych możliwych słów, jakie rodzic może usłyszeć? Ile muszą mieć w sobie siły, by jednak się nie poddawać i podjąć ostatnią próbę? 
W taki dzień, jak dzisiaj myślę o tych wszystkich maluchach, które znam (czy to osobiście, czy z opowieści), które miały się nie narodzić a narodziły się. Które miały nie żyć, a żyją. Które miały się nie rozwijać, a rozwijają się i dają dowody na to, że warto wierzyć i walczyć do końca!







wtorek, 14 listopada 2017

Oddech odwagi

W końcu zaczynam swobodnie oddychać. Dosłownie.
Po wielkich zdrowotnych bojach mój organizm wraca do formy.
Już się dogadujemy. Przestałam się bać.

Idą zmiany, a jak wiadomo zmiany są dobre. Zawsze przynoszą coś nowego, nieoczekiwanego.
Przed zmianą też warto złapać chwilę wytchnienia. Doświadczyliśmy jej na wspólnym weekendzie, kiedy nie trzeba było wiele planować, by spędzić cudowny czas.
Wystarczyły serdeczne twarze, powiew jesienny, gorąca herbata, ciepłe kapcie i rozmowa, by ten weekend można było nazwać "niepowtarzalnym".
Jak to niewiele potrzeba do szczęścia! Tak naprawdę potrzeba tylko odwagi, by ruszyć z miejsca przed siebie! Przestać narzekać, że mi źle, że niewygodnie, że wszystko na około denerwuje, że tu czegoś brakuje, że tam jakaś pustka... Trzeba się odważyć ruszyć z miejsca i coś zmienić!
Chcielibyśmy zmieniać świat, ludzi, z którymi ten świat dzielimy, ale czy myślimy o sobie? O tym,że to właśnie od siebie te zmiany trzeba rozpocząć? Musimy przestać się ciągle usprawiedliwiać i szukać wymówek. Musimy w końcu ruszyć z miejsca!
Nieraz rozmawiam z ludźmi, którzy przeszli w życiu więcej, niżby ludzki mózg sobie mógł wyobrazić. Uciekali z całym swoim dobytkiem, albo i bez niego. Stawali na głowie, by chronić siebie i swoich najbliższych. Z różnym skutkiem. Ale nigdy się nie poddali. Nigdy nie powiedzieli "nie chce mi się, niech zrobi to ktoś inny". Mimo zmęczenia, piachu w oczach szli do przodu. Jak nie mogli iść o własnych siłach to się czołgali, ale nigdy nie stanęli w miejscu, Niektórzy z nich stali nad przepaścią z wyciągniętą nogą do przodu. Dzielił ich moment,by się poddać i przegrać walkę. Ale nie zrobili tego. Nigdy się nie poddali! Walczą do tej pory, choć los nie jest dla nich łaskawy. Wbrew wszystkiemu zakładają szczęśliwe rodziny, wychowują wspaniałe dzieci, są mistrzami organizacji i logiki. Zachwycam się! Zachwycam się tymi, którzy mają odwagę!

Odwagą dla mnie znaczy podejmować ryzyko. Stanąć do walki, mimo niewiary w siebie i swoje siły.
Stanąć do randorii, twarzą w twarz, ale nie z tym najsłabszym...tylko z tym mocniejszym! Odwaga znaczy walczyć do samego końca. Tego przede wszystkim nauczył mnie sport i moje judo :)



czwartek, 9 listopada 2017

Perfekcja czy sukces?

Jeszcze do niedawna łapałam się na tym,że porównuję się do innych.
"Ona ma lepszy czas na półmaratonie a biega przecież krócej ode mnie"
"On bez problemu robi soei nage, a ja tyle się męczę i wciąż mi nie wychodzi"
"Ona tak dobrze wszystko ogarnia, choć ma męża, dzieci, mnóstwo obowiązków"
"No to dlaczego, do cholery, mnie się nie udaje?"

Przestałam tak myśleć w momencie, kiedy usłyszałam na szkoleniu jedno zdanie:
Nie skupiaj się na perfekcji, ale na swoich małych postępach! A potem jeszcze po moim pierwszym Półmaratonie Mustanga: Dzięki za udostępnianie "liczników" Endomondo, bo zmotywowałaś mnie tym samym,by wrócić do biegania :)

Te dwa zdania zmieniły moje myślenie. Po pierwsze,że perfekcyjna nigdy nie będę a po drugie: jeżeli wśród 99-ciu na 100 obserwatorów i krytyków tego,co robię znajdzie się choćby jedna, której mogę w jakikolwiek pomóc to to naprawdę ma sens:) Zaczęłam koncentrować się na tym, co udaje mi się zrobić. Codziennie odnosimy swoje małe sukcesy.
Może sukcesem jest to,że wstajesz o 6.00 rano, by zrobić dziecku śniadanie do szkoły, choć masz wolny dzień i chciałabyś się wyspać?
A możę to,że po ciężkim dniu w pracy, kiedy masz ochotę rzucić wszystkim i przykryć się kołdrą, motywujesz się na chociażby 20-minutowy trening?
Może dla kogoś sukcesem będzie, że w końcu otworzył książkę, która od pół roku czekała na półce i prosiła się o przeczytanie?
Sukcesem może być też uśmiechnięcie się do osoby, którą masz w tym momencie ochotę udusić;
do pani w sklepie o 6.30, kiedy "łaskę Ci robi" sprzedając drożdżówkę z naburmuszoną miną?

Dla mnie sukcesem jest to,że codziennie mam odwagę robić coś nowego i to,że nigdy się nie poddaję. Nawet, kiedy wyczerpię limit "sposobów" na dobre życie, zawsze znajdzie się coś albo Ktoś, kto przywraca mi wiarę w to,że to, co robię i jaka jestem ma sens.
A wtedy spowrotem mi się chcę :)




środa, 8 listopada 2017

Łam schematy!

-To Twój blog?
-Tak.
-A czemu tego nie pociągnęłaś dalej?
- Hmm...

Pomyślałam dzisiaj "czemu by nie wrócić?" Wracam. Inna już. Nie ta nastolatka, czy dwudziestolatka, która nie wie czego chce, mota się i wszystko dogłębnie analizuje. Już nie. Przeczytajcie sami!*


* To jest blog, który powstał ponad 6 lat temu, kiedy byłam na zupełnie innym etapie życia, miałam nieco inne poglądy, inaczej przeżywałam dane sytuacje, inne emocje we mnie siedziały. 

Myślałam, żeby większość tych postów usunąć, bo moglibyście paść ze śmiechu, ale z drugiej strony...dlaczego mama to robić? Przecież to cała ja. Moje życie. Część mnie.
Teraz jestem inna. Rozwinęłam się, zmieniłam. Mimo wszystko część mnie została taka sam i są rzeczy, które nie zmieniły się ani trochę.

Zmiana z "il mio posto" do moje randori nie jest przypadkowa. Swoje miejsce już znalazłam. Wiem, kim jestem i coc chcę robić. Teraz trwam w moim randori - w judo nazywamy tak formę treningu służącą doskonaleniu technik walki.

W życiu nazywam tak  każdą moją walkę. Tę wewnętrzną i zewnętrzną.  

Ciężko opisać dwa lata, które minęły. Tak, właśnie, minęły i nie ma do nich powrotu. Na całe szczęście, ale i nie koniecznie. Z perspektywy czasu widzę sens całych tych "lat plagi egipskiej".
Wiele się zmieniło. Nie zmieniło się tylko jedno - to,że wciąż walczę o to,co kocham!

Kilka lat temu skończyłam z powodzeniem studia. Mam za sobą prawie 3 lata stażu jako pielęgniarka instrumentariuszka. Przez ten czas pracowałam z najlepszymi. Wiele się nauczyłam i w dziedzinie zawodowej, ale też i takiej ludzkiej - życiowej :)
Dziewiętnaście miesięcy temu pojawił się w moim życiu Człowiek, który jest do tej pory i zmienia każdy mój dzień. Koloruje krok po kroku, systematycznie i bardzo intensywnie.
Człowiek, z którym prawie 4 miesiące temu podjęliśmy decyzję, że "Tak!". Pan M.
Ironia losu,że ciągle M. przewija się w tym moim życiu emocjonalnym, męsko-damskim?
Widocznie tak. Nie jest mi źle. Wręcz przeciwnie, jest mi bardzo dobrze. Lepiej, niż kiedykolwiek.
Życie z Panem M. wcale nie zamknęło ani nie zabarykadowało drzwi do moich pasji. Nadal, choć z mniejszą intensywnością biegam, ciągle też  trenuje moje ukochane judo i wciąż szukam wytchnienia na górskich szczytach.

2 lata temu zapadła we mnie decyzja, że zadbam o siebie samą. Bo jeśli sama siebie nie pokocham to nikogo innego pokochać mi się nie uda. Wbrew wszystkiemu, na przekór różnym piętrzącym się trudnościom postanowiłam zawalczyć o samą siebie, swoje życie, swoje pasje, swoje emocje, pragnienia i marzenia. Nawet te najmniejsze. Przestałam odkładać życie "na później". Zaczęłam żyć
( w miarę możliwości) " tu i teraz". Postanowiłam otaczać się ludźmi pozytywnymi, którzy  zarażać mnie będą swoją energią życiową. Którzy mają odwagę łamać schematy, ryzykować i próbować różnych rzeczy. Którzy "biegają" za szczęściem i spełnieniem. Tak, tymi, którzy sa w tym niezwykle uparci i pokazują innym, że tak można i nawet trzeba!
Przestałam aż tak bardzo narzekać na brak czasu, pogubione relacje, utracone szanse, ale zaczęłam wykorzystywać okazje do zrobienia czegoś nowego. Szukałam czasu nawet tam, gdzie go zupełnie nie miałam. Bywało, że rezygnowałam ze swoich spraw, by spotkać się z tymi, za którymi tęskniłam.
I wiecie co?
Udało się! Po pewnym czasie osiągnęłam to, o czym zawsze marzyłam: Bóg i rodzina są dla mnie najważniejsi, znalazłam swoją pasję, poznałam fantastycznych ludzi, którzy udowodnili mi, że mam swoją, niepowtarzalną wartość. Że każdy taką właśnie ma. Niezależnie od tego,co robi, kim jest, za kogo się uważa, jaki zawód wykonuje, czy jest gruby czy fit,wysoki czy niski, głośny czy cichutki. Czy jest zawsze na przodzie, czy raczej chowa się w tyle. Każdy z nas ma swoją niepowtarzalną wartość! Teraz nie muszę już sobie tego udowadniać, bo wiem, że tak jest! Te 2 przeszło lata mi to właśnie uświadomiły.

Wniosek z dzisiejszego dnia?
Ludzie, którzy łamią schematy, wychodzą poza szereg, mają odwagę, by ryzykować, spełniać marzenia wbrew wszystkiemu i temu, co mówią i sądzą ludzi są wytykani palcami, ośmieszani i uważani za nienormalnych. To nic, że żyją naprawdę! Wykorzystują tym samym każdy dzień swojego życia. Ważne jest to, że robią INACZEJ a ludzie mają o czym gadać. Tylko nie widzą jednej, podstawowej kwesti: To właśnie ci NIENORMALNI są szczęśliwi naprawdę.


Łamcie schematy, bądźcie sobą, bo tylko tak wygracie swoje życie.


Dziękuję Ani za nową inspirację.