O mnie

W życiu trzeba walczyć o to,co się kocha, ale nie za wszelką cenę. Nie za cenę samego siebie. Kochać innych można tylko wtedy, kiedy najpierw pokocha się samego siebie. Największe szczęście w życiu to kochać i być kochanym.

czwartek, 29 grudnia 2011

z nieśmiałą obawą

Przykro mi, że mam inne granice, że zrobiłam z "igły-widły", że zbyt często tak robię,że wyolbrzymiam i panikuję-nie akceptuję takiej siebie-ale nie potrafię być nieszczera, nie w tak ważnych relacjach i nie znoszę niedomkniętych spraw, i tego, gdy "nie wiadomo o co chodzi". O niektórych rzeczach ja po prostu muszę rozmawiać i nie zostawiać na "potem", więc po raz kolejny już potrzeba było dojrzałej rozmowy.
Leżało mi na sercu, leżało jak kamień, leżała mi poniekąd (ba!) ta moja inicjatywa. Tak bardzo mi to leżało, zatykając momentami oddech. A kiedy wsiadałam wtedy do samochodu, cała się trzęsłam,niekoniecznie z zimna. A potem tak leżało,że spałam ledwie 2 godziny. Dlatego potwierdza się o moja teza,że w moim życiu są inne granice,inne też pragnienia jak się okazuje,przed którymi próbuję się bronić,żeby nie konkurować, ale widocznie póki co nie jest to na moje siły i na moją psychikę. Nie jest to proste. To wiele utrudnia, zbyt wiele. Przeszkadza mi to.  Powoli męczy mnie też analizowanie, tłumaczenie, wyjaśnianie, wertowanie, gdybanie,tak,mnie też,ale póki co jeszcze nie nauczyłam się inaczej,choć już powoli choć udaje mi się nazywać po imieniu. Tego czego nie umiem nazywam...milczeniem, wodogrzmotowym milczeniem na przykład. Nie budowanie murów, poruszanie tak ważnych tematów, bycie szczerym do głębi nie jest sprawą łatwą. Nie jest i nigdy nie będzie, ale trzeba,nawet jak boli, nawet jak nie wiadomo co odpowiedzieć, to trzeba. Przyjaźń z taką kingą jest trudna, zdaję sobie z tego sprawę,ale ksiądz mnie ostrzegał,że może tak być,że na pewno tak będzie. No i jest, niestety,ale jest. Niedobrze mi z tym, wręcz bym poszła i zwróciła to wszystko,nie akceptuję tego,ale tak jest i nie ma co się oszukiwać. Nie przeszkadza mi to,że TAM odnalazłam ciepło, po prostu wystraszyłam się,że kiedyś może przerodzić się to w konkurencję, a wtedy nie byłoby niczego gorszego. Nie ubolewam nad tym, ale przeszkadza mi,że to wraca, niechcianie,ale wraca, a nie powinno skoro wszystko jest przejrzyste i jasne.Mam nadzieję i będę się o to modlić,żeby kiedyś sobie odeszło raz na zawsze i nie burzyło, nie mieszało, nie utrudniało tego, co z trudem zbudowane,co pokonało niektóre przeszkody, co potrzebne nam obojgu,żeby sobie poszło.




A po  ... wczorajszej lataninie po Ikei zupełnie nie mogłam się pozbierać,może też przez zmęczenie. Miałam 10 min i wiedziałam co należy z nimi zrobić. Poszłam tam,gdzie potrzebowałam, tam gdzie czasami udaje mi się uspokoić wodogrzmoty serca.
-Jak Cię usłyszałam dziś,jak wyszłaś to już wiedziałam,że mamy taki sam humor. Tak samo płaczliwy i beznadziejny, tak samo wymagający czekolady,albo "czegoś dobrego".
Nie pomyliłyśmy się, wsiadłyśmy do samochodu i rozmawiałyśmy.
-Wiesz,gdyby człowiek wiedział,czego chce to byłoby...łatwiej.


***
Kończy się rok! Jak to się mówi "jestem o jeden rok mądrzejsza" . Na pewno wiele się zmieniło przez ten rok. Wiele Się zrozumiało. Wiele też poburzyło, albo nie miało szans naprawienia,albo zmarnowało tę szansę. Nie ma co do tego wracać. Minął rok. A  już ten nowy rok zaczniemy na Ślicznej,wyczekiwanej Ślicznie i nieprzypadkowo ta ulica tak została nazwana. Więc miejmy nadzieję i módlmy się o to,żeby było ślicznie i tam i tu. Nie tyle na zewnątrz, co w środku, by już nic nigdy nie pomieszało,tego co ogromnie ważne, co z trudem zbudowane, co pokonało niektóre przeszkody, co potrzebne nam obojgu :)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

w głębi

jedno ze zdań, które mówiłam w ramach życzeń świątecznych brzmiało "Życzę,żeby Twoje święta nie były na tyle na zewnątrz,tam gdzie te kolorowe świecidełka,bajery,ozdóbki,pierdółki,gdzie świat chce nam przysłonić to,co najważniejsze,ale żeby Twoje święta były i żyły w Twoim sercu" . Bardzo musiałam walczyć o to "odszukanie świąt". Wiedziałam,że odkryć tak naprawdę mogę je tylko w jednym miejscu,tam,gdzie klękasz i przyznajesz się,że jesteś słaby. Niezwykłe przeżycie,niezwykły kapłan,niezwykle dużo powiedział...Potem łzy nie chciały się uspokoić,lały się strumieniami,ryczałam,jak małe dziecko,nie wiedziałam w sumie dlaczego. Potem poszłam szukać świąt dalej. Szłam,jak nigdy po prostu szłam przed siebie,gdzie mnie nogi poniosą i lało się ze mnie dalej.Mijały kolejne minuty,a ja szłam,wiedziałam,że do domu wrócić na razie nie mogę,bo jeszcze nie wylało się ze mnie wszystko. Więc szłam dalej i dalej. Miałam wrażenie,że świat mnie obserwuje,ale ja dalej szłam. -Co robisz? -Teraz odpoczywam,potem pomogę w kuchni a potem... - A mogę wpaść na dwie minuty?- Możesz,a co chodzi? -Nic,,po prostu chcę się z Tobą zobaczyć i pójdę sobie. -Jasne,zapraszam :) Już wiedziałam,że jak wyjdę stamtąd będzie mi o 4 grosze lepiej :) -Chcesz kawy?
- Tak,poproszę. Stałam przy oknie i wpatrywałam się w stawianą na balkonie choinkę, znów poleciały mi łzy. Tymczasem gotowała się woda na kawę i we mnie się wszystko gotowało,więc siłą rzeczy musiało ze mnie kipieć. Kawa została postawiona w pięknych kubkach na stole. Nie padło żadne pytanie "Co się stało? Dlaczego jesteś smutna?Co dolega?" Nic,nic takiego. I dobrze. I o to chodziło,żeby nikt o nic ni pytał,tylko po prostu wypił ze mną kawę i pomógł się uspokoić. Niewidzialnie chwycić za dłoń i uspokoić. Kiedy kawa się skończyła,kiedy troszkę ochłonęłam wiedziałam,że przyszedł czas na powrót. Ale jak? Wyszłam i szłam w stronę domu. 5000 myśli krążyło mi po głowie,ale wiedziałam,że teraz mogę już tam wrócić. Dziękuję za ratującą kawę :)
Powrót nie był łatwy,ale na pewno łatwiejszy,bo po kawie. -Co się dzieje? -Nic mamo, mam zły dzień,przyjdzie mi. -A jak Cię przytulę, to Ci pomoże troszkę? - Tak,zdecydowanie. I tak stałyśmy w naszej kuchni wtulone w siebie i tłumaczyłyśmy sobie dużo rzeczy,spraw. Te kilka dni dało mi poczucie,że między mną, Mamą i R. jest jakaś niesamowita więź. Niesamowita. Choć czasem nie potrafimy się do siebie śmiać, boczymy się po kątach,tak jest więź,bardzo silna. Już jakoś inaczej przyszło nam znieść kolejny dzień,jakoś tak łatwiej i bez większych emocji. Nie byłoby tak,gdyby nie po pierwsze - ratująca kawa i po drugie-ratujące objęcie Mamy. Później już tylko czekałam,aż cały kościół będzie drżał przy śpiewanym "Bóg się rodzi" i doczekałam się. Choć na chwilę poczułam te święta. - Wiesz,kiedy będą prawdziwe święta? - Jak się spotkamy w trójkę. Warto poczekać.

Są we mnie jeszcze myśli, których chcę się pozbyć, bo one chcą namieszać koniecznie i muszę się bronić i muszę sobie mówić "Nie.Tak będzie lepiej"

Ale choć na moment poczułam świąteczny czas.


http://www.youtube.com/watch?v=hEqJ6L7YHRk

środa, 21 grudnia 2011

w poszukiwaniu...Świąt

Weszłam wczoraj do Galerii i nie bardzo wiedziałam, w którą stronę mam iść, bo gdzie się nie obróciłam tam był tłum,że ciężko było rękę wcisnąć. Zdołałam jednak wyszukać piękny szalik dla Tego, który wigilijny wieczór spędzi samotnie. Przynajmniej ciepło mu będzie... :)

Poniedziałek wbił mnie w ziemię, wygrał za jednych zamachem, "knock out" tak zwany :/ Obiecałam,że pewne imię na moim blogu już się nie pojawi i tak będzie - nie pojawi się. Czytałam, co czytałam i myślałam, że życie mi trochę wymyka się z rąk. Bo niby, co znowu złego zrobiłam, czemu  znowu zamiast  relacji budowałam mur, czemu znów spartoliłam coś, na czym mi bardzo zależało? Dlaczego kiedy chcę dobrze, wychodzi jak zwykle? Nie, to nie jest użalanie się nad sobą, to nie jest narzekanie, to jest coś z czym od dłuższego czasu mam problem i na wszelkie możliwe sposoby próbuję sobie z nim poradzić, a za chwilę święta. W krk nie czuć tych Bożych Świąt, nie czuć, że ma na nowo narodzić się największy z najmniejszych-taki Maluszek, co raz podbił świat. Tam czuć, że trzeba kupić jak najlepszy prezent dla siostry, dla brata, dla rodziców, dla ciotek i wujków,że trzeba ubrać okna,ulice,mosty,żeby świeciły z największą mocą. Ja też przez to wszystko nie czuję,że ten Mały ma się narodzić. Dlatego I`m coming home for christmas po to,żeby tutaj znaleźć moje święta, żeby jak co roku odkryć je w sobie, zrobić coroczny porządek na półkach, w sercu i w życiu. I`m coming home for christmas, żeby upewnić się,że wszystkie listy na naszym drzewie już opadły, wracam, by przeżyć te święta w takiej rodzinie, jaką zostałam obdarowana.Będzie boleć, bo nie wszyscy zasiądziemy do świątecznego stołu, nie wszyscy będziemy się radować,że Maluszek jest wśród nas, nie wszyscy będziemy wyciągać ości,żeby się nie zakrztusić, nie wszyscy będziemy ubierać choinkę. To bardzo boli, bo to znów ci, których kocham, a to,co znów zgrzyta.

Zatem idę szukać Świąt. Wy też szukajcie swoich :)
 Na koniec zamieszczam obrazek, bardzo dziecinny, bardzo prosty i bardzo piękny i sentymentalny, bo obrazek pochodzący z książeczki jaką miałam. Tytuł jej brzmiał "Betlejem". Kiedy byłam dzieckiem uwielbiałam ją czytać, przeglądać, wertować, odrysowywać postacie, uwielbiałam ją. Nie wiem, jaki był jej dalszy los, nie pamiętam, ale mogłabym mieć taką drugą. Jak będę już miała dzieci to wtedy kupię im taką albo podobną. Może na Grodzkiej w "Taniej książce" jeszcze będą stare wydania :))

sobota, 10 grudnia 2011

To takie dziwne. Takie tajemnicze to wszystko

Jeszcze nie zdążymy powiedzieć słowa a życie już nam się zmienia. Jak "idzie kominiarz po drabinie, fiku miku i już..." Właśnie tak zmienia mi się życie. Tak zmieniają się emocje, uczucia, podejście do wielu spraw. Zwłaszcza do tych, które kilka lat temu były moimi  "największymi" problemami a teraz?...Teraz się z nich śmieje, szydzę, bo to takie pierdoły, taka dziecinada. Ale są też takie sprawy, które choć kilka lat minęło dalej we mnie siedzą. I też zadaje sobie pytanie, czemu kiedyś nie dostrzegłam tej niesamowitości?Wtedy, kiedy był na to czas i miejsce? I pytam, bo to ludzkie, normalne i nie wstydzę się tego, tylko zastanawiam się dlaczego te pytania cały czas wracają. To nie jest złe. Trzeba pytać, bo tylko wtedy możemy mieć pewności, tylko wtedy możemy się czegoś pozbyć, jak to dobrze wypłaczemy :) A ja zauważyłam, że kiedy nie pytam- nie wiem nic-to wariuję. Więc pytam sama siebie, ale nie zawszę chcę znać odpowiedź, nie zawsze :)
Czasami, kiedy jadę tramwajem to mimowolnie się uśmiecham. Patrzę na tych wszystkich pędzących dwunogów zamkniętych w swoich światach, słucham pana prezesa jakiejś firmy, który kłóci się z pracownikami, obserwuje dziadka z wnuczkiem, który jak tylko może umila małemu podróż tramwajem, a kiedy tramwaj się zatrzymuje dziadzio mówi "Popatrz, czary, mary, hokus, pokus,1,2,3,4,5 i...już" Drzwi w tym momencie się otwierają. Dla dziecka to totalna magia. Magia zwykłego tramwaju. Zwykła przejażdżka trwająca kilka przystanków zamienia się z tym momencie w niezwykłą podróż, magiczną podróż, a  wszystko za sprawą cudownego dziadka :) Nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać w tramwaju :)

Dziś pojawił się cień nadziei na spełnienie małego marzenia, po świętach. Jeśli się uda.
 Spełnię moje małe marzenie a potem czyjeś :)

To wszystko jest takie tajemnicze. Tak naprawdę, dla rozumu ludzkiego niedostępne :)

sobota, 3 grudnia 2011

wyczekane Brownie i małe przykrości i wolności

Jadąc  autobusem nr 164 (chyba) cieszyłam się jak 450 :) "Nareszcie" - myślałam. Może nie na pomorskiej,może nie w ciepłych kapciach, pod czerwonym kocem,ale nareszcie. Wyczekiwane Brownie,choć nie wiedziałam,że akurat Brownie będzie :) Trochę jak spotkanie po latach, trochę jak trzymanie za ciepłe dłonie, jak ogrzewanie serc ciepłą kawą :) nareszcie. Teraz 2,5 tyg i znów będzie "nareszcie".

Ale wbrew pozorom nie lubię tego,co rozegra się za dwa i pół tyg. Nie lubię tego od kilku lat.
A jak jeszcze wczoraj sie dowiedziałam,tak mi serce pękło na pół i Drugie Serce pęknie chyba na 10 części. Nie mam pojęcia,jak to Serce,taki mi Drogie to przetrwa, choć dzielne i silne,tak słabnie z dnia na dzień, pęka z minuty na minutę, a ja muszę z całych sił starać się,żeby te pęknięcie zasklepiać,choć nie potrafę,naprawdę nie potrafię. Czy może "jutro" będzie Tu dobrze? Czy może "jutro" będzie Tu ciepło i bezpiecznie? Czy jeszcze kiedyś....

Kiedyś to takie "oklepane" nic nie warte określenie, bardzo względne i nieszanujące. Tak,jak "musimy pogadać przy najbliższej okazji". "Ok, znajdę czas zawsze" - odpowiedziałam,  "Spoko,jakoś się dogadamy" ...Tydzień później pomyślałam "w dupie to mam,za daleko zaszło,za bardzo masz to gdzieś, nie chcę już, nie chcę i daj mi spokój, dajmy sobie spokój, bo to już nie ma najmniejszego sensu. Uwolnijmy się"
 I tak zrobiłam, uwolniłam się. Piszę o tym ostatni raz,choć nie ostatni raz o tym myślę, to na pewno. Ale nie chcę żryć, nie chcę biegać i prosić. Nie na tym rzecz polega. Tak nie można. Trzeba się szanować i trzeba szanować potrzeby innych i ok. W tym tygodniu chodziłam karmelicką i widząc jadącą 20,14,8,4 mimowolnie odwracałam głowę i Go wypatrywałam, ale czułam się wolna, czuję się wolna od tego. I to nie tak,że dziś mówię "nie" za kilka dni będę pisać "co słychać", na pewno nie. I niech tak zostanie, tak będzie lepiej.  Wcale się nie zdziwię, jeśli mi nie uwierzycie, nie musicie i ja to zrozumiem i przecież nic nikomu udowadniać nie muszę i nie zamierzam, to wyjdzie w życiu, mam nadzieję.

Kraków jednak udowadnia mi,że wcale nie jestem tak bardzo do niczego, że ja też mogę dostać max za referat z fizjologii i to z wykrzyknikiem,że Pan Bóg też wysłuchuje moich próśb,że ja też do cholery mam jakąś wartość.